niedziela, 20 września 2015

Od Elsy #2

Ja wiem, że dawno mnie tu nie było i przepraszam. Szkoła, masa nauki, problemy, choroba, brak czasu. Początkowo chciałam zawiesić bloga... ale nie. Posty będą się pojawiały naprawdę rzadko, góra jeden na miesiąc, ale będą.
DZIĘKUJĘ WAM BARDZO ZA WSZYSTKIE KOMENTARZE! Nowy rozdział pojawi się, jak tylko znajdę na to chwilkę. Mam też w planach poprawić poprzednie rozdziały, bo ostatnio je przeglądałam i wyłapałam sporo błędów.
Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie i ze mną zostaniecie. :)


Elsa

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział 5


Natychmiastowy Poskramiacz Włosów



 - O mój boże, ale jestem głodna! - westchnęła panna młoda i opadła na krzesło obok Hermiony, która od dobrych kilkunastu minut, czekała na powrót Blaise'a. - Ciągle ktoś ze mną rozmawia, gratuluje, robi ze mną zdjęcia, chce tańczyć!
 - Od dwóch godzin nie usiedliśmy do stołu - poinformował dziewczynę Wybraniec, siadając po jej drugiej stronie.
 - Jedyne o czym marzymy, to jedzenie - podsumowała rudowłosa i sięgnęła po najbliżej stojący półmisek.
 Dochodziła osiemnasta. Wesele trwało w najlepsze w rytm muzyki Fatalnych Jędz, i nawet pani Weasley dobrze się bawiła po wypiciu paru kieliszkach Smoczego Wina. Prawdziwą gwiazdą wieczoru był George Weasley, który zatańczył chyba już z każdym i rozśmieszał każdego do łez. Blaise Zabini ma konkurencję, pomyślała Hermiona.
 - O nie, idzie babcia Cedrella - powiedziała ostrzegawczo Ginny.
 Jednak para nie zdążyła się oddalić, ponieważ z drugiej strony podeszła do nich Parvati i Padma Patil, które koniecznie chciały złożyć im życzenia. Wygląda na to, że Harry i Ginny dzisiaj nie będą mieli ani chwili spokoju. Hermiona zaśmiała się pod nosem, po chwili ewakuując się, dostrzegając z daleka ogromny kapelusz z pawimi piórami należący do ciotki Muriel.
 Skierowała się do barku z alkoholem mając nadzieję odnaleźć tam Blaise'a, jednak ślizgona tam nie było. Dziewczyna westchnęła i wzięła kieliszek szampana. Odwróciła się do parkietu i zmarszczyła brwi starając się odszukać swojego przyjaciela.
 - Hermiono, nie widziałaś gdzieś Harry'ego i Ginny? - zapytał pan Weasley.
 - Przed chwilą rozmawiali z siostrami Patil. Koło stołu z jedzeniem.
 - Szukam ich od kilkunastu minut... - odparł pan Weasley i skierował się w kierunku wskazanym przez Hermionę mrucząc coś pod nosem.
 - Możemy pogadać?
 Hermiona drgnęła i odwróciła się za siebie. Stał za nią Ron uśmiechając się niepewnie.
 - O co chodzi Ron?
 - Chodzi o Zabiniego - zaczął Ron i nerwowo przeczesał sobie ręką włosy. Brązowowłosa spięła się lekko wiedząc że zaraz usłyszy to, co słyszała ze strony Rona i Harry'ego od dobrych paru tygodni. - Hermiono, ja uważam, że on nie jest dobrym towarzystwem dla ciebie.
 - Ron, już to przerabialiśmy. Blaise jest naprawdę dobrym przyjacielem...
 - Och, już teraz jest przyjacielem, tak? Myślałem, że to ja i Harry jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Znamy się od wielu lat. A ty jak długo znasz Zabiniego? Miesiąc? Dwa?
 - To nieistotne, Ron!
 - Po prostu się o ciebie martwię Hermiono...
 - Nic mi nie będzie - odparła.
 - Odbijany, zapraszam do tańca! - usłyszała głos ślizgona i poczuła że obejmuje ją w pasie i odciąga od Rona. - Pa, Ron! - krzyknął mu na odchodne i zaciągnął dziewczynę na parkiet.
 - Blaise, co ty robisz?
 - Tańczę z tobą.
 - Rozmawiałam z Ronem!
 - A moje wewnętrzne oko mówi mi, że to nie była rozmowa, tylko kłótnia - wyszczerzył się. - Więc postanowiłem przerwać flirt z pewną uroczą brunetką i ruszyć ci na ratunek.
 - Jakie to wspaniałomyślne z twojej strony, Diable.
 - Hermiono?
 - Co?
 - Co jest nie tak z twoimi włosami?
 - Diable, to nie jest odpowiedni moment na twoje głupie docinki, staram się nie podeptać ci nóg.
 - Nie o to mi chodzi! Wyglądają jak gniazdo!
 - Boże, Zabini! Wiem, że tak wyglądają! - krzyknęła dziewczyna, zdając sobie sprawę, że środek do włosów, który dostała od George'a przestaje działać i włosy zaczynają jej się znowu kręcić.
 - Miona, masz afro.
 - Blaise, ja naprawdę... - Dziewczyna przerwała wpół zdania, kiedy dotknęła swoich włosów. Miały dwa razy większą objętość niż naturalnie. - Zabiję George'a. Ale najpierw pójdę do łazienki - oznajmiła Hermiona i ruszyła w stronę Nory zostawiając Blaise'a samego na parkiecie.

 Na schodach tradycyjnie wpadła na ciotkę Muriel. Zaklęła w myślach, miała wielką nadzieję, że w ciągu całego wesela zdoła wtopić się w tłum ludzi i uniknąć spotkania z ciotką Rona twarzą w twarz. Kiedy ją mijała posłała jej uprzejmy uśmiech i ruszyła szybko w górę schodów, żeby ciotka nie zdążyła jej zagadać.
 Kiedy dotarła na odpowiednie piętro już miała wchodzić do łazienki, kiedy drzwi od pokoju Ginny otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i wyszła z nich rudowłosa, której welon ledwo się trzymał we włosach. Była lekko zaczerwieniona i za rękę trzymała Harry'ego, który wyszedł za nią i poprawiał sobie krawat.
 - Och... Cześć Hermiono! - powiedziała Ginny i poczerwieniała jeszcze bardziej. - O matko, co ty masz na głowie?! - krzyknęła dziewczyna.
 - To Natychmiastowy Poskramiacz Włosów, dostałam od George'a - odparła Hermiona starając się nie roześmiać widząc zawstydzoną minę Harry'ego.
 - Chyba źle zadziałał, powinnaś porozmawiać o tym z Georgem.
 - Wiem. Pan Weasley was szukał.
 - To chyba powinniśmy zejść już na dół... No to do zobaczenia! - odparła Ginny i pociągnęła Harry'ego w stronę schodów.
 Hermiona westchnęła i weszła do łazienki. Widocznie Harry'emu i Ginny udało się chociaż na chwilę uciec od rodziny, ale tego czasu nie przeznaczyli na jedzenie. Najwyraźniej mieli jakieś inne potrzeby.
 Dziewczynie przestało być do śmiechu kiedy spojrzało w lustro. Jej włosy miały teraz taką objętość, że całe nawet nie mieściły się w ramach lustra. Hermiona pisnęła cicho i z przerażeniem zobaczyła, że końcówki jej włosów robię się białe i rozdwojone. Wyglądała jakby przez miesiąc nie widziała się ze szczotką. Brązowowłosa wciągnęła głęboko powietrze i parę sekund później zbiegała już po schodach w poszukiwaniu George'a Weasley'a.
 Starała się ignorować zaciekawione spojrzenia gości weselnych. Zdawała sobie sprawę, że z każdą sekundą objętość jej włosów robi się coraz większa, a jej końcówki robią się coraz bardziej zniszczone. Przejechała dłonią po włosach i starała się nie krzyknąć - włosy zaczynały wypadać jej garściami.
 Zacisnęła zęby i wyszukała rudą czuprynę w tłumie gości.
 - George! - krzyknęła dziewczyna i złapała go za ramię. Chłopak odwrócił się od Seamusa Finnigana i spojrzał na dziewczynę jednocześnie wydając z siebie wrzask. - No i czego się drzesz?
 - Boże Hermiono, myślałem, że jesteś boginem - odparł George i teatralnie złapał się za serce.
 - Idziesz ze mną! - oznajmiła i pociągnęła go w stronę Nory.
 - Hej, dziewczyno spokojnie! Zaraz będą kroić tort!
 - Nie ma czasu, za chwilę osiwieję! - krzyknęła. - Wszystko przez ciebie...
 - Naprawdę nie wiem o co ci chodzi...
 - Natychmiastowy Poskramiacz Włosów! - krzyknęła i zatrzasnęła za sobą drzwi Nory. - O to mi chodzi!
 - No i co z nim?
 - To! Nie widzisz?! Zobacz jak wyglądają moje włosy...
 - Interesujące...
 - Interesujące?!
 - Nie powinno być takich efektów, po tym jak go ulepszyliśmy... Moment. Hermiono, skąd miałaś ten poskarmiacz?
 - Dostałam go od ciebie na święta.
 - Och... Teraz wszystko jasne... Sądziłem, że ci powiedziałem...
 - Powiedziałeś mi co?
 - No bo to był tester, mówiłem ci o tym...
 - Tak, ale nie sądziłam, że jest to produkt jeszcze nieprzetestowany! - oburzyła się dziewczyna.
 - Przepraszam, byłem pewny, że przekazałem ci wiadomość, żebyś tego nie używała...
 - Nic mi nie przekazywałeś, George. Przez ciebie wyłysieję...
 - No co ty Hermiono. Przygotuję ci specjalne antidotum. Za jakiś tydzień...
 - Za ile?!
 - Za trzy dni maksymalnie - poprawił się George. - Za trzy dni maksymalnie dostarczę ci antidotum do drzwi własnych. Okej?
 - Nic nie jest okej, George! Zobacz na moje włosy, ja...
 - Spokojnie, antidotum odwróci wszystkie zmiany... Tylko, że przez najbliższe dni możesz zrobić się trochę siwa.
 Hermiona wciągnęła głośno powietrze starając się zapanować nad nerwami.
 - Uspokój się Miona... Tylko spokojnie... Jak chcesz to przyniosę ci szampana, rozluźnisz się trochę...
 - Zamknij się George, ty tępaku! - krzyknęła dziewczyna i zaczęła okładać go pięściami.
 - Miona, no co ty! - wystraszył się Weasley i próbował obronić się przed pięściami dziewczyny. - Hermiona! - krzyknął i złapał ją za nadgarstki. - Może chodźmy zjeść torta?
 - Jeśli do wtorku nie dostanę tego cholernego antidotum, George, to osobiście cię uduszę. Rozumiesz?
 - Spokojnie Hermiono, zajmę się tym jutro z rana - zapewnił chłopak. - I taka drobna rada... Staraj się w ciągu najbliższych dni nie patrzeć w lustro... To oszczędzi ci nerwów - zaśmiał się George i uciekł przed kolejnym ciosem panny Granger.

 - Oni tańczą czy wywołują duchy? - zapytał się Blaise, wspaniałomyślnie omijając temat włosów swojej przyjaciółki.
 Hermiona zaśmiała się i spojrzała w kierunku Luny Lovegood i Rolfa Scamandera. Blondynka uczyła go jakiegoś skomplikowanego układu tanecznego, który rzeczywiście wyglądał jak fragment jakieś czarnej mszy.
 - Wiesz, mi to bardziej wygląda na jakiś indiański taniec - odparła Hermiona.
 - Serio, zaraz zacznie padać - poparł ją Blaise i oboje się zaśmiali.
 - Cześć Hermiono! - Podeszła do nich jakaś blondynka i dziewczyna z opóźnieniem rozpoznała w niej Katie Bell.
 - O, cześć Katie! - przywitała się.
 - Co u ciebie słychać? Słyszałam że pracujesz jako sekretarka Shackleb...
 - Blaise Owen Zabini, reporter Proroka Codziennego, redaktor rubryki porad osobistych oraz naczelny wróżbita i układacz horoskopów dla tygodnika Czarownica, miło mi - wtrącił się Diabeł i wyciągnął dłoń w stronę blondynki.
 - Katie Bell, architekt - odpowiedziała i uścisnęła mu dłoń, którą brunet od razu pocałował.
 - Czy zechciałabyś ze mną zatańczyć?
 Dziewczyna zachichotała onieśmielona i po chwili oddaliła się z Blaise'm w stronę parkietu. Tego wieczoru Hermiona widziała go po raz ostatni trzeźwego.
 O godzinie pierwszej, kiedy Ginny i Harry pożegnali się już z wszystkimi i odjechali samochodem pożyczonym z ministerstwa, Hermiona, której włosy aktualnie były całe odbarwione, postanowiła zająć się poszukiwaniami swojego przyjaciela, aby upewnić się, że bezpiecznie dotarł do domu.
 - Miooooonaaaaaa... - ktoś po raz kolejny uwiesił się na jej ramieniu.
 - Blaise... Gdzie ty byłeś?
 - Wszędzie - odparł i głośno czknął. - Napiłbym się jeszcze ognistej...
 - Nie będziesz nic pił, wracamy do domu.
 - Już? - oburzył się jej towarzysz.
 - Tak, już. Jestem zmęczona. Pójdę się jeszcze pożegnać z panią Weasley, a ty tu poczekaj, dobrze?
 - Dobrze.

 Nie poczekał. Kiedy parę minut później Hermiona wróciła w miejsce gdzie zostawiła ślizgona z torebką wypchaną zapasami jedzenia, które wcisnęła jej pani Weasley, jedyne co pozostało po Blaisie to jego różdżka z włóknem z serca smoka. Dziewczyna westchnęła i zabrała różdżkę Blaise'a, po czym ruszyła w stronę barku, gdzie spodziewała się zastać jej właściciela.
 Na weselu zostało mało osób. Z Fatalnych Jędz na scenie pozostał tylko gitarzysta, który coś tam brzdąkał na gitarze, na parkiecie zostali tylko Luna Lovegood i Rolf Scamander. Parę osób siedziało przy stolikach, ale Blaise'a nigdzie nie było widać. Dziewczyna mocno zdenerwowana ruszyła w stronę wyjścia z Nory i stwierdziła, że wróci do domu sama. Już miała wyjść przed bramę państwa Weasley, kiedy usłyszała jak coś się porusza w krzakach. Zdenerwowana wyciągnęła przed siebie różdżką i szepnęła cicho Lumos. 
 - Blaise, obudź się! - krzyknęła dziewczyna widząc chłopaka śpiącego w najlepsze pod jednym z krzaków. - Blaise! - dziewczyna szarpnęła go za ramię.
 - M-m-miona? - jeknął cicho. - Idę spać...
 - Blaise, wstawaj! Wracamy do domu!
 - Spadaj.
 - Blaise! - wrzasnęła dziewczyna, ale widząc brak reakcji z jego strony wyciągnęła różdżkę i w stronę chłopaka poleciał strumień bardzo zimnej wody moczący mu koszulę.
 Ślizgon wrzasnął i podniósł się do pozycji siedzącej, wyraźnie zdezorientowany.
 - Co jest kurwa... Aaa! - wrzasnął kiedy spojrzał na Hermionę. - Jezu Chryste, zrób coś z tymi włosami...
 - Wstawaj, Blaise. Wracamy do domu.

 Kiedy teleportowali się przed kamienicą, Blaise zgiął się wpół i zwymiotował na trawnik. Dziewczyna westchnęła ciężko i zastanawiała się, jakim cudem Blaise trafiał do domu z każdej imprezy. Podniosła go do pozycji stojącej, przerzuciła sobie jego ramię przez swoje i zaczęła trudną wspinaczkę na czwarte piętro, po drodze rzucając Muffliato na każde drzwi po drodze, ponieważ ślizgonowi zachciało się śpiewać Do the Hippogriff Fatalnych Jędz.
 Kiedy dotarli już do mieszkania z numerem 13, Hermiona była cała zdyszana i czerwona na twarzy. Nacisnęła lekko na klamkę, lecz drzwi okazały się zamknięte. Wyciągnęła przed siebie różdżkę i wypowiedziała ciche Alohomora, lecz w tym samym momencie drzwi się otworzyły, a za nimi stał Draco Malfoy.
 Obrzucił krótkim spojrzeniem swojego przyjaciela, a następnie przeniósł wzrok na Hermionę. Nie zdążył nawet rzucić żadnej złośliwej uwagi w jej stronę, ponieważ  Blaise przestał śpiewać, ześlizgnął się z ramienia gryfonki i zwymiotował prosto na bose stopy swojego współlokatora.


__________________________________________________________
Krótko, ale jest. Nie miałam czasu go sprawdzić, więc od razu przepraszam za wszystkie błędy, ale dzisiaj miałam dużo na głowie. Następny rozdział nie szybciej, niż w przyszłym tygodniu. :)

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 4

Ślub Harry'ego i Ginny


 Cóż, współlokatorowi Diabła daleko było do pani McFlaffy. Gdy Hermiona odwróciła się słysząc znajomy głos, zamarła wpatrując się w półnagiego mężczyznę stojącego w progu. Był to Draco Malfoy z mokrymi włosami i jedyne co miał na sobie, to biały ręcznik owinięty w strategicznym miejscu. W oczy rzucała się okropna blizna biegnąca wzdłuż jego lewej piersi, a na bladej skórze wyraźnie odznaczał się Mroczny Znak.
 Hermiona wciągnęła głośno powietrze starając się nie patrzeć na klatkę piersiową blondyna. Mimo niechęci jaką do niego czuła, musiała przyznać - zdecydowanie był on bardzo przystojny i dobrze zbudowany, więc swoją reakcję usprawiedliwiała właśnie w ten sposób - która dziewczyna nie zaniemówiłaby na widok półnagiego blondyna stającego niespodziewanie w progu drzwi?
 - M-Malfoy? - odchrząknęła i przywołała na twarz maskę obojętności i wyższości. - Co ty tu robisz?
 - Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że to mój pokój, to nie wiem, mieszkam? - odpowiedział sarkastycznie jednocześnie przesuwając wzrok od jej włosów po buty na niskim obcasie. - Powiedz mi, jak bardzo złożonych zaklęć musiałaś użyć aby poskromić tą szczotkę od miotły, którą nazywasz włosami?
 - Daruj sobie, twoje złośliwe uwagi już dawno przestały robić na mnie wrażenie.
 W momencie w którym wypowiedziała to zdanie z pokoju za ścianą dobiegł ich donośny huk. Hermiona wzdrygnęła się odruchowo. W tamtym momencie poważnie zaczęła się martwić poczynaniami Blaise'a i już miała wychodzić, kiedy Malfoy ponownie zabrał głos.
 - Więc możesz mi łaskawie powiedzieć, co ty tutaj właściwie robisz?
 - Nie przyszłam tutaj do ciebie, Malfoy.
 - Miona? - W tym momencie za plecami blondyna pojawił się Blaise. Hermiona obrzuciła go spojrzeniem upewniając się, że nie ucierpiał na skutek swojej głupoty, aby zaraz potem stwierdzić, że za chwilę ucierpi z powodu swojej sąsiadki.
 - To wy się znacie? - Zaskoczony Malfoy spojrzał z oburzeniem na swojego przyjaciela.
 - No pewnie, przecież to Miona, nie pamiętasz? - odpowiedział jak gdyby nigdy nic Blaise, podszedł do wyraźnie wkurzonej dziewczyny i położył jej rękę na ramieniu uśmiechając się od ucha do ucha. Hermiona nie zareagowała rzucając wściekłe spojrzenia Malfoyowi a w głowie układała już plan tortur dla Zabiniego.
 Mimo tego, że bardzo lubiła Diabła, był on naprawdę bardzo nieznośny. Najpierw pominął fakt, że Malfoy pracował w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Magii, a następnie przypadkowo zapomniał wspomnieć, że wyżej wymieniony wprowadził się do jego mieszkania, wkręcając jej jakieś bajeczki o jasnowłosej miłości swojego życia.
 - Dobra, co tu się właściwie wyrabia? - Draco Malfoy wyjął to pytanie z ust Hermiony. Głupota Blaise'a czasami przerastała wszystko co Gryfonka dotychczas spotkała. - To jakiś żart czy coś?
 - Oj Draco, przestań marudzić - odparł Diabeł i rzucił mu aparat, który blondyn zręcznie złapał. - Zrób nam lepiej fotkę, idziemy dzisiaj z Mioną poszaleć - uśmiechnął się i chwycił gryfonkę za ramię. - Ale chodźmy na korytarz tam jest lepsze światło.
 I wyszli, mijając zdezorientowanego Malfoya w progu swojego pokoju.
 Nie wiedzieć czemu, ale ze wszystkich niedorzecznych wydarzeń jakie spotkały ją u boku Diabła, najbardziej w pamięć zapadła jej ta chwila - Draco Malfoy, wyniosły arystokrata stojący w przedpokoju owinięty w sam ręcznik, z twarzą na której malowały się przeróżne emocje, od zaskoczenia przez zdezorientowanie po niedowierzanie, trzymający w ręku aparat swojego najlepszego przyjaciela - czarnoskórego Blaise'a Zabiniego wystrojonego w swoją najlepszą szatę wyjściową, który jednym ramieniem obejmował Hermionę Granger, która jak gdyby nigdy nic pojawiła się nagle, znikąd w ich mieszkaniu i teraz stała z zaczerwienionymi ze zdenerwowania policzkami i zaciśniętymi zębami.
 - Diable, chodźmy już stąd - syknęła Hermiona, kiedy błysnął flesz.
 - Już, idziemy nie denerwuj się - odparł i wziął aparat od Malfoya, który obrzucił ją ostatnim pogardliwym spojrzeniem, po czym oddalił się w stronę swojej sypialni.
 Hermiona rzuciła wściekłe spojrzenie swojemu przyjacielowi, ale stwierdziła, że na krzyki przyjdzie czas później, kiedy znajdą się poza mieszkaniem Ślizgonów. Blaise widząc zdenerwowanie przyjaciółki uśmiechnął się tylko niepewnie i odłożył aparat na komodę.
 - Chodźmy już lepiej - powiedziała brązowowłosa spoglądając na zegarek. - Dochodzi jedenasta.
 Gdy znaleźli się już na dole Hermiona odwróciła się i posłała gniewne spojrzenie swojemu towarzyszowi. Skrzyżowała ręce na piersi, mocno zaciskając ręce na swojej różdżce, z której poleciało kilka iskier.
 - W co ty grasz Zabini?
 - Nie rozumiem o co ci chodzi... - zaczął się bronić Blaise.
 - Jak to nie rozumiesz o co ci chodzi? Naprawdę aż tak uwielbiasz wytrącać mnie z równowagi?
 - Ale Miona...
 - Cicho bądź! - krzyknęła i wzięła głęboki oddech. - Gdyby nie fakt, że dzisiaj jest ślub Harry'ego i Ginny, a ja już im powiedziałam, że przyjdę z osobą towarzyszącą, tylko i wyłącznie ze względu na ten fakt, Blaise, nie zamierzam robić ci dzisiaj krzywdy.
 - Miona, no co ty...
 - Blaise, ja wiem, że ty jesteś idiotą. Ale jaki cel miałeś w tym, żeby nie powiedzieć mi, że mieszka z tobą Draco Malfoy?
 - Ponieważ wiedziałem, że się nie lubicie.
 - No i co z tego? Boże Blaise, masz poziom rozumowania pierwszoroczniaka - syknęła Hermiona, ponieważ doskonale znała powód zachowania bruneta. Po prostu on na każdym kroku uwielbiał stroić sobie żarty. Westchnęła. - Nieważne. - Podeszła do niego i poprawiła mu krawat i włosy.
 - Może jeszcze mi buty zawiążesz? - zaśmiał się.
 - Blaise, ten dzień jest bardzo ważny, rozumiesz?
 - Wiem, wiem. - Przewrócił oczami.
 - Po prostu... Zachowuj się przyzwoicie, okej? Nie przynieś mi wstydu.
 - Okej.
 - I nie podrywaj nikogo, nie upijaj się ani nie wdawaj w kłótnie, rozumiesz?
 - Tak, mamo.
 Zaśmiali się oboje a Hermiona klepnęła go przyjacielsko w ramię, po czym oboje się teleportowali z charakterystycznym trzaskiem.

 Dzisiejszego dnia w Norze panowało jeszcze większe zamieszanie niż zazwyczaj. Podobnie jak podczas ślub Billa i Fleur w ogrodzie został postawiony namiot, tyle że ten był odrobinę mniejszy. Harry i Ginny zadecydowali, że będzie to skromna ceremonia, ze względu na niegasnącą popularność Wybrańca. Przed domem biegali członkowie rodziny ustawiając krzesła i poprawiając ozdoby. Po lewej stronie domu Hermiona zobaczyła George'a w fioletowej szacie z tiarą w ręku, w której ewidentnie coś się poruszało.
 - Jakim cudem ten dom stoi jeszcze w całości? - mruknął Blaise.
 - Masz być miły - upomniała go dziewczyna.
 - No przepraszam, ale zdecydowanie przydałby się tu remont - odparł, ale umilkł na widok spojrzenia panny Granger.
 Ruszyli wzdłuż ścieżki w kierunku domu Weasleyów. Hermiona z zaciekawieniem i wzruszeniem przyglądała się namiotowi i znajdującym się w środku dekoracjom. Bardzo cieszyła się szczęściem przyjaciół.
 Drzwi otworzył jej Ron. Tym razem miał na sobie najzwyklejszą szatę wyjściową, tą samą, którą kupił u Madame Malkin. Hermiona zaśmiała się do swoich wspomnień z czwartej klasy przypominając sobie minę Rona, kiedy musiał iść na bal w szacie wyjściowej po swojej cioci Tessie.
 - Cześć, Ron! - przywitała się dziewczyna ściskając swojego przyjaciela na powitanie.
 - Hej. Idź lepiej do Ginny, od rana panikuje - westchnął Rudzielec. - Dzisiaj już dwa razy dostałem upiorogackiem, jesteś naszą ostatnią nadzieją - zaśmiał się i przeniósł wzrok na Diabła. - Witaj, Zabini.
 - Cześć, Rudy - przywitał się Blaise i wyszczerzył od ucha do ucha.
 - Nie wspominałaś, że przyjdziesz z tym przygłupem - zwrócił się do Hermiony.
 - Sam jesteś przygłupem, Weasley.
 - Czy możecie się uspokoić? Proszę was. Zachowujcie się jak dorośli. - Hermiona posłała błagalne spojrzenie Ronowi, na którego wbrew pozorom, mogła bardziej liczyć w tej kwestii. Blaise Zabini był wiecznym dzieckiem.
 W tym samym momencie z kuchni wyszła pani Weasley, i jak zwykle uściskała ją serdecznie, a Ron postanowił się ulotnić. Rudowłosa kobieta zaczęła narzekać na to, jaka to Hermiona jest chuda i dopytywać się, czy aby na pewno ma co jeść w swoim mieszkaniu. Ponad ramieniem mamy Rona, Hermiona zobaczyła wredny uśmieszek Blaise'a i posłała mu spojrzenie, które odczytał jako: "Ani słowa o naleśnikach."
 - Pani Weasley, to mój przyjaciel, Blaise - powiedziała Hermiona.
 - Ach witaj kochaneczku! - zawołała pani Weasley. - Jesteś może głodny?
 - Zawsze, proszę pani - odparł zgodnie z prawdą Blaise, po czym oddalił się w stronę kuchni, gdzie został poczęstowany faszerowanym indykiem i zupą dyniową.
 Hermiona ruszyła na górę skrzypiącymi schodami i skierowała się do pokoju Ginny, w którym tyle razy nocowała jeszcze za czasów szkolnych. Był to mały pokój z jasnoróżowymi ścianami. Nad łóżkiem wisiał plakat Fatalnych Jędz oraz Gwenog Jones. Pod oknem stało białe biurko na którym panował typowy dla właścicielki pokoju nieporządek, a na szafie stojącej przy drzwiach były ponaklejane rodzinne zdjęcia Weasleyów. Hermiona uśmiechnęła się na widok machających się do niej rudowłosych osób, tak dobrze jej znanych.
 Panna młoda stała przy oknie i wyglądała na sad, w którym teraz stał namiot. Miała już ułożone włosy i wykonany delikatny makijaż, ale ubrana była w wytarte błękitne dresy oraz starą koszulkę Harry'ego. Suknia ślubna wisiała na wieszaku stojącym przy biurku.
 - Boję się, Miona - westchnęła Ginny i usiadła na łóżku podciągając kolana pod brodę. - A jakby tego było mało, to Ron od rana chodzi i mnie denerwuje. Nie spałam całą poprzednią noc.
 - Ginny, wszystko pójdzie dobrze, zobaczysz - westchnęła brązowowłosa i usiadła koło przyjaciółki. To będzie najpiękniejszy dzień w twoim życiu.
 - Marzyłam o tym od kiedy zobaczyłam Harry'ego wtedy na King's Cross, jak miałam dziesięć lat. - Uśmiechnęła się pod nosem. - Tak często to sobie wyobrażałam, że nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
 - Cieszę się waszym szczęściem, Ginny - powiedziała Hermiona patrząc, jak pannie Weasley ręce drżą z podekscytowania
 - Nie mogę uwierzyć, że to już za godzinę! - westchnęła rudowłosa i rzuciła się na łóżko. - Za godzinę będę żoną Harry'ego Pottera. Merlinie, jak to dziwnie brzmi - zaśmiała się.
 - Ginny Potter - powiedziała Hermiona uśmiechając się szeroko.
 - Jeśli ktokolwiek odważy mi się zepsuć dzisiejszy dzień, to go zabiję gołymi rękoma - powiedziała i zmarszczyła brwi. - Mam tu w szczególności na myśli Rona.
 Och, gdybyś tylko wiedziała z jakim kretynem ja się tutaj pojawiłam, dopiero zaczęłabyś się martwić o swoje wesele, dodała w myślach.
 - Hermiono pomożesz mi założyć tą sukienkę?

Parę minut przed dwunastą Ginny na skraju wytrzymania nerwowego obserwowała przez okno swojej sypialni jak George i Ron zaprowadzają gości na ich miejsca. Nerwowo zaciskała ręce na krawędzi swojego biurka, a gdy rozległo się zdecydowanie pukanie do drzwi podskoczyła nerwowo.
 Do pokoju wszedł  Artur Weasley, uśmiechnięty od ucha do ucha. Na głowie miał odświętną tiarę.
 - Hermiono, powinnaś już zejść na dół - odezwał się pan Weasley.
 - Oczywiście - odparła Hermiona i podeszła do przyjaciółki żeby ją uściskać i dodać jej otuchy. - Powodzenia, Ginny. - Posłała jej ciepły uśmiech i usiłowała się nie skrzywić, kiedy rudowłosa ścisnęła ją trochę za mocno. - Weź to - powiedziała i zdjęła ze swojej szyi złoty łańcuszek z bursztynowym oczkiem, który dostała kiedyś od mamy.
 - Po co mi to?
 - To na szczęście - powiedziała Hermiona i zapięła wisiorek na szyi panny młodej. - Taki mugolski zwyczaj.

 Gdy Hermiona zeszła na dół wszyscy siedzieli już na swoich miejscach. Udała się szybko w stronę ołtarza i stanęła po jego lewej stronie, naprzeciwko Rona, który miał szatę ubrudzoną czymś, co wyglądało jak czekolada. Hermiona przewróciła oczami i przeniosła wzrok na Harry'ego, który ku jej przerażeniu miał na szyi brązowy krawat, ten sam, który Hermiona zabrała mu parę dni temu. Zmrużyła oczy zastanawiając się jak Wybraniec odzyskał swoją własność, oraz dlaczego aż tak bardzo mu na tym zależało.
 W tłumie osób siedzących na krzesłach dostrzegła całą rodzinę Weasleyów (wliczając w to uwielbianą przez wszystkich ciotkę Muriel, która przyglądała się nogom Hermiony), oraz znajomych ze szkoły: Seamusa Finnigana u boku jakieś niskiej brunetki, Lunę Lovegood z jak zawsze zamglonym spojrzeniem, we wściekle zielonej kreacji oraz z wiankiem na głowie, Neville'a i Hannę Abbot, Deana Thomasa, Parvati i Padmę Patil, Lee Jordana oraz resztę Gryfonów, z którymi Harry lub Ginny utrzymywali bliższy kontakt. Było też paru pracowników Ministerstwa, których Hermiona znała tylko z widzenia i podejrzewała, że byli to współpracownicy Harry'ego z Biura Aurorów. Pani Weasley siedziała w pierwszym rzędzie obok George'a i tak mocno ściskała jego rękę, że ten zrobił się cały czerwony na twarzy. Z drugiego rzędu szczerzył się do niej jej sąsiad siedzący pomiędzy dwoma aurorami. Całkiem z tyłu stał Hagrid w brązowym, futrzanym garniturze i machał do niej wesoło.
 W momencie kiedy rozległy się pierwsze nuty marszu Mendelsona w rockowej wersji wykonanej przez Fatalne Jędze (pani Weasley nie kryła dezaprobaty głośno wyrażając swoją opinię, natomiast Bill był wyraźnie zachwycony) wszyscy odwrócili się do tyłu chcąc zobaczyć przyszłą panią Potter, która wyglądała olśniewająco. Z promiennym uśmiechem podeszła do Harry'ego nawet nie zauważając jego krawatu. Jej długie do pasa włosy były poskręcane w śliczne loki i opadały na jej ramiona. Suknia była długa aż do ziemi i nie miała ramiączek - odsłaniała całe ramiona pokryte piegami. Gdy muzyka ucichła na moment zapadła cisza, od czasu do czasu przerywana cichym pochlipaniem pani Weasley.
 -  Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.
 Hermiona wsłuchiwała się w treść Listu do Koryntian i nie mogła powstrzymać łez wzruszenia kiedy patrzyła na szczęście swoich przyjaciół. Jeszcze nie tak dawno temu chodzili do Hogwartu. Byli dziećmi, często się sprzeczali, spędzali czas przy kominku w pokoju wspólnym gryfonów lub na błoniach, odwiedzali Hagrida w jego chatce na skraju Zakazanego Lasu. Parę lat temu próbowali rozwiązać zagadki Lorda Voldemorta, ciągle kłócili się z Malfoyem i rywalizowali o Puchar Domów. Hermiona uśmiechała się do wspomnień, do początku pięknej przyjaźni, kiedy to Harry i Ron uratowali ją przed trollem górskim w łazience Jęczącej Marty. Wspominała wakacje spędzane w Norze, Mistrzostwa Świata w Quidditchu, Bal Bożonarodzeniowy, powrót Voldemorta, Gwardię Dumbledore'a, kłótnie z Ronem, bezradność Harry'ego, Księcia Półkrwi, nieodwzajemnione uczucie do Rona, początek związku Harry'ego i Ginny...
 Jeszcze nie tak dawno wszyscy byli dziećmi.
 - Czy ty, Harry Jamesie Potterze bierzesz sobię Ginewrę Molly Weasley za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz obiecujesz, że nie opuścisz jej aż do śmierci?
 - Tak.
 - Czy ty, Ginewro Molly Weasley bierzesz sobie Harry'ego Jamesa Pottera za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz obiecujesz, że nie opuścisz go aż do śmierci?
 - Tak.
 W tym momencie rozległ głośny odgłos podobny do grzmotu pioruna i wszyscy rozejrzeli się martwiąc się zepsuciem ceremonii burzą, jednak szybko okazało się, że to po prostu Hagrid smarkał w jeden z obrusów.
 - Możecie nałożyć sobie obrączki - odparł Mistrz Ceremonii, a pani Weasley mocno pociągnęła nosem.
 Kiedy usta Harry'ego i Ginny złączyły się w pocałunku, wszyscy wstali i zaczęli klaskać, a George uwolnił się z żelaznego uścisku swojej matki i zaczął biegać z aparatem i robić zdjęcia.
 Artur, Percy i Charlie szybko przekształcili wnętrze namiotu. Zniknęły białe krzesła, a na ich miejscu pojawił się parkiet. Dalej stał długi stół przykryty złotym obrusem i uginający się od potraw przygotowanych przez Molly Weasley.
 Młoda para została otoczona rodziną i znajomymi, więc Hermiona oddaliła się, podejmując decyzję, że złoży im życzenia później. Podeszła szybkim krokiem do swojego drugiego przyjaciela.
 - Hej, Ron! Masz brudny krawat, wiedziałeś?
 - Och. Jadłem czekoladę.
 Hermiona przewróciła oczami i prostym zaklęciem oczyściła szatę rudzielca.
 - Ron! - usłyszała jakiś nieśmiały głos i po chwili zobaczyli wyłaniającą się z tłumu drobną brunetkę w ciemnozielonej sukni. Hermiona była przekonana, że dziewczyna była od niej szczuplejsza i w duchu liczyła na to, że ciotka Muriel tym razem zainteresuje się właśnie nią i zostawi nogi Hermiony w spokoju.
 - Och, cześć. Hermiono, to jest Hazel Rivers - odezwał się Ron. - Prowadzi teraz lodziarnię Floriana Fortescue.
 - Miło mi cię poznać Hermiono - odezwała się dziewczyna i podała jej rękę. Hermiona odwzajemniła uścisk.
 - Byłaś w Hufflepuffie, tak? - spytała się brązowowłosa wytężając pamięć.
 - Tak, byłam na tym samym roku co Ginny.
 Hermionie nie uszło uwadze, że Ron objął swoją towarzyszkę w pasie. Gryfonka uniosła brwi i spojrzała na przyjaciela, a ten uśmiechnął się do niej porozumiewawczo.
 - Mionka! - usłyszała za sobą znajomy głos a po chwili ktoś objął ją ramieniem. Poczuła znajomy zapach wody kolońskiej Blaise'a. - Przyniosłem ci drinka.
 - Dziękuję - odparła i wzięła kieliszek do ręki ignorując wrogie spojrzenie Rona.
 - Helen - odezwał się Blaise. - Kopę lat.
 - Mam na imię Hazel - odparła dziewczyna a jej mina nie była już taka przyjazna jak minutę temu. - Ron, zatańczymy?
 - Jasne, chodź. - Ron posłał Hermionie uśmiech i skierował się z dziewczyną na parkiet.
 - Ale się wystroił - parsknął Blaise. - Jak szczur na otwarcie kanału
 Hermiona spojrzała gniewnie na przyjaciela, ale po chwili również się zaśmiała.
 - O co chodzi z tą całą Hazel?
 - A nic ciekawego, przespałem się z nią kiedyś, a ona myślała, że to będzie miłość do końca życia. - Hermiona wytrzeszczyła na niego oczy. - Oj no co... Zabraniałaś mi zaciągać do łóżka gości na weselu, a ja wtedy nawet nie wiedziałem, że jakieś wesele będzie.
 - Nie o to chodzi, Blaise. Po prostu czasami nie rozumiem twojego stylu życia. Zgłodniałam - odparła dziewczyna i udała się w kierunku stołu.
 - I całe szczęście, ciotka Rona już mi opowiadała o twoich chudych pęcinach.
 - Słucham?
 - Spytała mi się, czy mi to nie przeszkadza - zaśmiał się.
 - Boże, jak ja nie znoszę tej kobiety.
 - Urocza jest - odparł sarkastycznie. - Natomiast mama Rona dobrze gotuje, aż mi ślinka cieknie jak patrzę na te wszystkie potrawy.
 Hermiona i Blaise usiedli obok siebie przy długim stole, a Ślizgon od razu rzucił się na półmisek z roladą miesną w cieście francuskim stojącą nieopodal. Hermiona sięgnęła po sałatkę z kurczakiem zerkając na mężczyznę siedzącego naprzeciwko. Dałaby głowę, że skądś go zna, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd. Miał śniadą cerę oraz ciemne włosy sięgające ramion. Za brązowymi oprawkami okularów skrywały się piwne oczy. Wyglądał na kilka lat starszego od Hermiony. Ubrany był w brązową szatę, a na szyi miał złoty medalion. Obok niego siedział Neville. Hermiona posłała mu uśmiech i zamieniła z nim kilka słów na temat Hogwartu - wiedziała, że Neville od września tam pracuje i była ciekawa jak teraz wygląda w Hogwarcie.
 - A czego uczysz, Longb... Neville? - zapytał się Blaise nalewając sobie szklankę soku dyniowego i posłał Hermionie spojrzenie znaczące: "Widzisz? Jak chcę, to potrafię być miły."
 - Zielarstwa, oczywiście - odparł Neville trochę zestresowany tym, że Ślizgon który dokuczał mu przez tyle lat w szkole nagle zaczął się do niego zwracać po imieniu. - Profesor Sprout odeszła na emeryturę i ja od razu dostałem to stanowisko - pochwalił się.
 - To wspaniale Neville - uśmiechnęła się Hermiona.
 - A ja słyszałam, że stado ględatków pospolitych ostatnio zaatakowało cieplarnię, czy to prawda? - Hermiona nie musiała odwracać głowy, aby wiedzieć kto usiadł po jej lewej stronie. Rozmarzony głos oraz roznoszący się wokół zapach konwalii wskazywał na jedną osobę.
 - Nie, Luna, nic takiego nie miało miejsca - odparł Neville patrząc na nią rozdrażnionym spojrzeniem.
 - Ach tak ci się tylko wydaje! - odparła pewna siebie Luna. - One poruszają się tak szybko, że nie sposób je zauważyć! Pozostawiają niewielkie szkody, ale jeśli się tam zadomowiły, to może pojawić się problem. Ale nie martw się, chrapaki krętorogie są naturalnymi wrogami ględatków pospolitych, powinieneś zastanowić się nad wyhodowaniem jednego.
 - Szkoda tylko, że coś takiego nie istnieje - powiedziała Hermiona zanim zdążyła ugryźć się w język.
 - Och, ależ ja już kiedyś widziałam chrapaka!
 - Co to za chrapak? - wtrącił się Blaise.
 - Chrapak krętorogi to stworzenie, w którego istnienie Luna Lovegood głęboko wierzy - odpowiedział Neville.
 - One istnieją - mruknęła cicho dziewczyna i sięgnęła po babeczki dyniowe.
 - Właściwie to możesz mieć rację. Podczas jednej ze swoich podróży we wschodniej Europie natknąłem się na ich ślad - odezwał się mężczyzna siedzący obok Neville'a który dotychczas milczał.
 Hermiona zakrztusiła się kawałkiem kurczaka i Blaise musiał ją poklepać po plecach. Po raz pierwszy spotkała się z kimś, kto w czymkolwiek zgodziłby się z Luną. Chłopak posłał jej ciepły uśmiech, a Luna go odwzajemniła wyraźnie zachwycona tym, że w końcu ktoś okazał zainteresowanie opowiadanymi przez nią bzdurami.
 - Czytałem artykuły o tym gatunku w Żonglerze, i opis ich śladów z marcowego numeru specjalnego idealnie pasował do śladów, które znalazłem wtedy w lesie - kontynuował nieznajomy. - Niestety chrapaka nie odnalazłem, ale zrobiłem zdjęcia i miałem zamiar podzielić się nimi z twoim ojcem.
 - Och, to cudownie! - Dziewczyna ucieszyła się i klasnęła w ręce i podskoczyła tak, że wianek zsunął jej się z włosów. - Tata na pewno będzie zachwycony! - odparła i poprawiła wianek.
 - Czy to są glony mołdawskie?
 - Tak! Podobno przynoszą szczęście i płodność - oznajmiła Luna, a Neville zakrztusił się mięsnym puddingiem. - Młodej parze, oczywiście. Neville, zostało jeszcze trochę puddingu?
 - Uhm - mruknął brunet i podał dziewczynie półmisek.
 - Podobno ich uprawa jest bardzo skomplikowana.
 - Och tak, tatuś dwa lata starał się je wyhodować i w końcu się udało!
 - A wiedziałaś, że napar z tych glonów jest skuteczny w walce z groszopryszczką?
 - Doprawdy? Kiedy mój kuzyn zachorował na groszopryszczkę to ciocia kazała mu przywiązać mu do gardła wątrobę ropuchy i wejść nago do beczki pełnej węgorzy podczas pełni księżyca - oznajmiła Luna, a Blaise posłał jej przerażone spojrzenie.
 - Nie mów mi, że to zrobił - powiedział towarzysz Hermiony.
 - Ależ oczywiście, że tak, przecież nieleczona groszopryszczka może prowadzić do śmierci! - Oburzyła się Luna.
 - To zastosowanie jest sprawdzone, mój dziadek nad tym pracował przed śmiercią. Niestety nie zdążył wydać swojej ostatniej książki, ale mam dostęp do jego notatek, niektóre są naprawdę ciekawe!
 - Twój dziadek pisał książki? - zainteresowała się Hermiona, ciekawa, czy miała kiedykolwiek jego książkę w rękach.
 - Och właściwie wydał tylko jedną, drugiej nie dokończył. Za Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć dostał Order Merlina. Druga część miała nosić nazwę Fantastyczne rośliny i jak je hodować, ale dziadek nigdy jej nie ukończył. Zmarł podczas jednej ze swoich wypraw.
 Hermiona wciągnęła głęboko powietrze.
 - Jesteś wnukiem Newtona Scamandera? - zapytała z niedowierzaniem Hermiona, a Neville ponownie z zainteresowaniem zaczął przysłuchiwać się rozmowie toczonej przy stole.
 - A kto to Newton Scamander? - spytał Blaise jako jedyny nie nadążając za kierunkiem rozmowy.
 - To autor podręcznika do opieki nad magicznymi zwierzętami, Blaise - odparła Hermiona.
 - Och, ty jesteś Rolf? - powiedziała Luna.
 - Tak. Aktualnie pracuję nad Fantastycznymi roślinami i jak je hodować, zamierzam dodać parę roślin i ją opublikować jako wspólne dzieło moje i dziadka.
 - Tak, słyszałem o tym - wtrącił się Neville i pogrążył się w rozmowie na temat roślin z Rolfem Scamanderem.
 - Wiesz co, to za dużo na moją głowę - mruknął jej do ucha Blaise. - Jakaś pomylona blondynka z wodorostami na głowie gada o jakiś niestworzonych zwierzętach i nagle zjawia się jakiś drugi dziwak, który to wszystko potwierdza. - Potrząsnął głową. - Muszę się napić. Przyniosę ci coś - poinformował ją i oddalił się od stołu.

___________
Hej! Dzisiejszy rozdział dłuższy niż poprzednie :) Informuję was, że MJG został nominowany przez Internetowy Spis (internetowy-spis.blogspot.com) na blog sierpnia. Jak ktoś chce to może oddać na mnie głos tutaj -> http://sonda.hanzo.pl/sondy,249626,E7Kj.html.
Następny rozdział powinien pojawić się w poniedziałek, bo potem wyjeżdżam.
Pozdrawiam! :)

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 3


Urząd Niewłaściwego Użycia Magii

Bardzo serdecznie dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem! :)


 Poranki zawsze są najcięższe. Zwłaszcza, kiedy  musisz wstać dwie godziny wcześniej niż musisz, żeby nakarmić kota. Była godzina piąta, sobotni poranek. Hermiona wstała z łóżka i poczłapała w stronę kuchni, o mało nie zabijając się o Krzywołapa ocierającego się o jej nogi.
 - No już, już - mruknęła pod nosem, przecierając oczy. Za pomocą różdżki napełniła miskę swojego pupila, podsuwając mu ją pod nos. - Dobry Krzywołap - powiedziała i podrabała go za uchem. Szkoda, że jest zawsze głodny w godzinach wczesnoporannych - dodała w myślach. Głaskanie kota umilały jej podejrzane huki dobiegające z mieszkania na przeciwko. - Co on na litość boską znowu wyrabia... - mruknęła pod nosem, i wstała w celu zaparzenia sobie kawy.
 Zapowiadał się pogodny, wiosenny dzień. Dzisiaj był jej pierwszy dzień na nowym stanowisku i Hermiona była bardzo podekscytowana. Była ciekawa co będzie należało do jej obowiązków, z kim będzie pracowała, jaka będzie atmosfera, oraz czy będzie robiła coś pożytecznego.
 - I z Bogiem! Krzyżyk na drogę! - podczas picia porannej kawy i przeglądania Proroka Codziennego usłyszała krzyk, który z całą pewnością należał do jej sąsiada. - Ja nie zamierzam tego sprzątać!
 Brązowowłosa westchnęła, złożyła gazetę, odstawiła kubek z kawą, zawiązała szlafrok i wkroczyła do akcji. Otworzyła drzwi od swojego mieszkania i na klatce schodowej zastała Blaise'a w dresie, z koszulką brudną od czegoś białego, zmartwioną miną oraz włosami upaćkanymi jakąś gęstą mazią.
 - Palcem tego nie ruszę... Co za idiota, a moje naleśniki... - mruczał do siebie wyraźne wściekły Diabeł.
 - Blaise? - spytała zdezorientowana Hermiona, w momencie gdy z mieszkania z numerem 13 zaczął unosić się dym.
 - O hej Mionka - odparł i wyszczerzył się do niej. - Fajna fryzura, widziałaś się dzisiaj z lustrem? - spytał.
 - Blaise... Coś się pali, czujesz to? - spytała.
 - Co? Ale... Jezu Chryste, Matko Przenajświętsza, naleśniki! - krzyknął i wbiegł do mieszkania.
 Hermiona ruszyła za nim do kuchni, potykając się o opakowania po słodyczach. Jej oczom ukazało się duże, przestronne i zabałaganione pomieszczenie. Na stole znajdowało się dosłownie wszystko. Gazety, brudne naczynia, opakowania po fasolkach wszystkich smaków, butelki po kremowym piwie, duża kryształowa kula, trzy patelnie, garnek, dwa słoiki dżemu oraz tiara, a to wszystko było twórczo posypane mąką. Tak samo jak podłoga i szafki. Na przeciwko stołu znajdowała się kuchenka z patelnią, która stała w płomieniach.
 - Na litość boską! - krzyknęła zszokowana Hermiona. Takiego czegoś nie widziała nawet w pokoju Rona. - Aquamenti! - dziewczyna rzuciła zaklęcie, a z jej różdżki wydobył się strumień jasnej, czystej wody, który ugasił ogień.
 Hermiona wetknęła różdżkę za pasek swojego jasnobrązowego szlafroka, założył ręce na piersiach i z gniewną miną odwróciła się do bruneta.
 - Blaisie Owenie Zabini, jesteś najbardziej nieodpowiedzialnym...
 - Hej, skąd wiesz jak mam na drugie imię?
 - ...człowiekiem jakiego znam. Serio! - oburzyła się. - Widzisz jak tu wygląda? Niedługo zalęgną się tu szczury! O ile jeszcze ich tu nie ma! Poważnie, Blaise. Jesteś czarodziejem, na brodę Merlina! Nawet przy pomocy magii nie potrafisz utrzymać porządku?
 - No, dobra, może trochę jest tu nieporządek... - przyznał Blaise.
 - Trochę?
 - Ale to wyjątkowa sytuacja, właśnie miałem sprzątać.
 - Diable, tutaj nigdy nie było porządku.
 - Kiedyś był! - zaprotestował.
 - Ciekawe kiedy... - mruknęła pod nosem.
 - Zanim się tu wprowadziłem! - zaśmiał się.
 - Tak, masz rację, zanim się tu wprowadziłeś moje życie było o wiele prostsze - westchnęła.
 - Ale o ile bardziej nudne - stwierdził. - Jadłaś już śniadanie?
 - A co, masz zamiar zaproponować mi naleśniki? - spytała z uśmiechem i podeszła do patelni. - Wiesz, Blaise wydaje mi się, że one nie nadają się do spożycia. Zresztą ta patelnia też już się do niczego nie nadaje...
 - Mam ci przypomnieć twoje naleśniki, które strukturą przypominały przeterminowane żelki? - zapytał Blaise i dał Hermionie kuksańca w bok.
 - A poza tym, zamierzasz jeść tutaj? - Hermiona podkreśliła ostatnie słowo.
 - Hermiono, jak ty narzekasz - westchnął i otworzył lodówkę.
 - Zrób kanapki - poradziła brązowowłosa. - Tak będzie bezpieczniej.
 Podczas gdy Blaise stał z różdżką przy blacie i kroił pomidora oraz ogórka, Hermiona zajęła się przystosowywaniem kuchni do stanu pozwalającego na jej użytkowanie. Wyczyściła naczynia i odstawiła je na swoje miejsce, wyrzuciła wszystkie śmieci, kulę odesłała do sypialni Blaise'a oraz usunęła brud ze stołu (który okazał się jasnobrązowy, a nie jak sądziła wcześniej - ciemnobrązowy).Gdy skończyła Blaise był dopiero na etapie parzenia herbaty, więc umyła jeszcze okna i usunęła wszystkie plamy z podłogi, naprawiła krzesło, przy którym brakowało jednej nogi oraz położyła na nim czarną tiarę. Wyglądała na nową i dosyć drogą, była przyjemna w dotyku.
 - Podobno jesteś świetnym kucharzem, Blaise - powiedziała Hermiona, kiedy trzy minuty później usiedli do stołu. - Tergeo! - krzyknęła i usunęła dżem z włosów sąsiada.
 - Bo jestem, ale byłem zdekoncentrowany - odparł z pełnymi ustami.
 - Ah, no właśnie! Na kogo ty się tak wydzierałeś rano, Blaise? I co to były za huki?
 - Hermiono, czy ty musisz wszystko wiedzieć... - westchnął Blaise i zaczął słodzić swoją herbatę. - Jeśli już jesteś taka ciekawa, to informuję cię, że nie tylko ciebie denerwują moje warunki mieszkalne. Z tym, że ty tu nie mieszkasz.
 - Oh no tak! - Hermiona stuknęła się w czoło. - Zapomniałam! Ktoś tu miał się wprowadzić.
 - No i ten ktoś już się wprowadził - poinformował ją Blaise i zaczął słodzić swoją herbatę.
 - To gdzie ona teraz jest? - spytała zdziwiona Hermiona i nerwowo poprawiła włosy.
 - Kto?
 - Oh, no ta twoja dziewczyna!
 - Aaa... mówisz o miłości mojego życia - zaśmiał się. - Powiedziałem mojej miłości, że jak coś jej nie pasuje to może sobie sama posprzątać, a ona na to, że śpieszy się do pracy i sobie poszła. Eh, blondynki...
 - Blaise. To już szósta łyżeczka.
 - C-co? - spytał i zamarł z łyżeczką w ręce między swoim kubkiem a cukierniczką. Spojrzał na nią z wahaniem, zrobił minę jakby się zastanawiał i w końcu wsypał ją do herbaty i zamieszał. Hermiona zrobiła wielkie oczy. - No co? - zaśmiał się. - Myślisz, że sam z siebie jestem taki słodki i uroczy?
 Hermiona westchnęła i upiła łyk swojej gorzkiej herbaty. Byli tak bardzo od siebie różni, więc jak to możliwe, że się dogadują? Może po prostu Blaise przypomina jej trochę zachowanie Rona, z którym Hermiona przyjaźni się od dziesięciu lat. Z tą różnicą, że Blaise jest przystojniejszy. I głupszy.
 - Wiesz Blaise, jak będziesz tak traktował swoją dziewczynę, to ona długo z tobą nie wytrzyma.
 - Ona nie jest moją dziewczyną, mówiłem ci już - zaprotestował.
 - Oh no dobra, niech ci będzie. Hej, wiesz że dostałam awans? - dziewczyna zmieniła temat.
 - Naprawdę? To super Miona! To gdzie teraz pracujesz?
 - W Departamencie Przestrzegania Prawa i Czarodziejów.
 - Tak? - Blaise zmarszczył brwi. - A gdzie dokładnie?
 - W Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów - odparła.
 - To może być ciekawe... - mruknął pod nosem uśmiechając się tajemniczo.
 - Co masz na myśli? - Hermiona uniosła brew.
 - Absolutnie nic - odparł. - Kiedy zaczynasz?
 - Dzisiaj. - Zerknęła na zegarek, dochodziła siódma. - Za godzinę - odparła. Gdyby to był normalny dzień, to dopiero by wstawała.
 Zabini uśmiechnął się od ucha do ucha, ale nic nie powiedział.
 - A ty co w takim dobrym humorze? - zapytała.
 - No cóż, powiedzmy, że mam przeczucie, że będzie się działo - odparł.
 - Blaise, o co ci chodzi?
 - O nic Hermiono, czy ty musisz zawsze wszystko wiedzieć? - zapytał.
 - Bo zaczynasz temat i go nie kończysz!
 - Bo mówię sam do siebie, nie moja wina, że podsłuchujesz!
 - Naprawdę zaczynam w tym momencie poważnie zastanawiać się nad naszą przyjaźnią - stwierdziła Hermiona i złapała się za głowę.
 - Wyluzuj, Miona. Będziesz jadła tą kanapkę? - spytał wskazując na talerz.
 - Weź ją - odparła.
 - Mówię poważnie. Kiedy masz wolny dzień?
 - Jutro, ale...
 - Idealnie! - Brunet klasnął w dłonie jak dziecko. - To jutro idziemy na piwo. Zapoznam cię z takim jednym...
 - Blaise, mam plany na jutrzejszy dzień -  przerwała mu Hermiona i skuliła się na samą myśl o tym, że nie ma partnera na wesele przyjaciół.
 - Ooo, a jakie? - zainteresował się.
 - No i o tym właśnie chciałabym z tobą porozmawiać - poinformowała go Hermiona w tym samym momencie podejmując decyzję, nad którą myślała od wczorajszego wieczoru.
 - Tak? - zapytał niepewnie Blaise, widząc jak przyjaciółka oblizuje swoje wargi. To był zły sygnał - zawsze tak robi, kiedy się denerwuje.
 - Bo widzisz. To co ci teraz powiem musisz zachować w tajemnicy, rozumiesz? - spojrzała na niego z całkowicie poważną miną.
- Jesteś lesbijką?
- Co?! - Hermiona otworzyła szeroko usta.
- No wiesz, myślałem, że skoro nie masz chłopaka i w ogóle, to może ten... - odpowiedział zakłopotany i przeczesał włosy. - No w sumie to by nawet miało sens, nawet ja po związku z Łasicem zostałbym lesbijką...
 - Blaise, o czym ty do cholery pleciesz? - oburzyła się brązowowłosa.
 - Eh, nic już.
 Hermiona popatrzyła na niego przez chwilę z niedowierzaniem i kontynuowała zaczęty wątek:
 - Poważnie, Blaise, ta informacja nie może przecieknąć - powiedziała i przyjrzała się jego twarzy, aby upewnić się, że zrozumiał. - Jutro jest ślub Harry'ego i Ginny...
 - Co?! - Blaise aż się wyprostował. - O boże, Miona jesteś genialna! To jest temat na pierwszą stronę...
 - Diable! - Dziewczyna pacnęła go w głowę. - To jest tajemnica, rozumiesz? Harry i Ginny nie chcą zamieszania...
 - Oj no weź... Za zdjęcie pary młodej pewnie dostałbym premię...
 - Diable - powiedziała stanowczo Hermiona.
 - Dobrze, dobrze, słowa nie pisnę - burknął. - Więc po co mi to mówisz?
 - Hm, no wiesz, pomyślałam, że skoro i tak jestem sama, to... No i ty jesteś moim przyjacielem... To może nie wybrałbyś się tam ze mną? - zapytała i spojrzała na niego.
 Blaise popatrzył na nią przez chwilę i podrapał się po brodzie.
 - Hmm, zastanówmy się, darmowe żarcie, darmowy alkohol, muzyka i dużo dziewczyn... O której jest ten ślub?
 Hermiona zaśmiała się. Podejrzewała, z gdy Blaise będzie jej towarzyszył to to wesele może się w najlepszym przypadku okazać katastrofą, ale obiecała sobie, że będzie mieć na niego oko. Lepsze to, niż przyjść samemu i zostać wyśmianym przez ciotkę Rona.
 - O dwunastej, ale ja muszę być tam o jedenastej, bo jestem druhną. Przyjdę do ciebie przed jedenastą, i teleportujemy się razem do Nory, dobrze?
 - Pod jednym warunkiem.
 - Tak?
 - Zrób coś z tymi włosami Granger, wyglądasz jak po nocy spędzonej z centaurami w Zakazanym Lesie.


 Godzinę później Hermiona weszła do zatłoczonej windy w ministerstwie ściskając swoją aktówkę. Stała ściśnięta pomiędzy jakimś kompletnie przemoczonym czarodziejem, a czarownicą, która ubrana była we wściekle zieloną szatę, a na głowie miała żółtą tiarę. Brązowowłosa odetchnęła z ulgą, kiedy głos w windzie oznajmił, że znalazła się na II poziomie i przecisnęła się do wyjścia potykając się o stopę mężczyzny, który był taki wysoki, że musiał się zgarbić, żeby nie uderzyć o sufit. Straciła równowagę i upadła wypuszczając z rąk aktówkę, z której wysypały się wszystkie dokumenty. Winda za nią zamknęła się i odjechała dalej.
 - Zamierzasz mi wyczyścić buty, Granger? - spytał jakiś rozzłoszczony głos, i Hermiona zdała sobie sprawę, że upadła przed kimś. Podniosła głowę i spojrzała na wysokiego czarodzieja w długiej czarnej szacie z włosami tak jasnymi, że aż prawie białymi.
 - Malfoy - syknęła brązowowłosa cała czerwona na twarzy i podniosła się z podłogi, uświadamiając sobie, że kilka osób się jej przygląda. Poprawiła swoją szatę i szybkim ruchem różdżki pozbierała wszystkie papiery do teczki.
 - Przez ciebie uciekła mi winda Granger, ale było to warte tego, aby zobaczyć jak widowiskowo upadasz i wybijasz sobie zęby tuż przed moimi stopami - zaśmiał się szyderczo i w tym samym momencie nadjechała winda. Blondyn wyminął ją i skierował się w jej stronę.
 - Jesteś kompletnym idiotą, Malfoy - burknęła za nim i szybko odmaszerowała przed siebie, nie oglądając się na pana arystokratę.
 Zajęło jej dobre pięć minut zanim trafiła do gabinetu pani Wakandy McFlaffy. Spojrzała na zegarek na swojej lewej ręce. Miała dwie minuty spóźnienia, przeklęła cicho pod nosem i zwróciła się do jednej z sekretarek.
 - Dzień dobry - przywitała się. - Nazywam się Hermiona Granger, miałam stawić się do pani Wakandy McFlaffy na godzinę ósmą.
 - Oczywiście - odpowiedziała jasnowłosa, pulchna dziewczyna poprawiając ogromne okulary. Wstała zza biurka i skierowała się w stronę dużych czarnych drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. - Proszę za mną, pani Granger.
 Gabinet pani McFlaffy był urządzony dość bogato. Pierwsze, co rzucało się w oczy była ogromną ilość obrazów, jednak nie były to portrety osób, które Hermiona znała. Największy z nich wysiał tuż za ogromnym biurkiem, przedstawiał on kobietę w średnim wieku, w różowej szacie i bardzo ciasnym koku na czubku głowy, z którego luźno opadało tylko jedno blond pasmo. Na szyi miała zawieszony złoty medalion
niebieskim kamieniem. Kobieta siedziała wyprostowana i dumna,  z wyższością spoglądała na kobiety, które przed chwilą weszły do gabinetu.
 Pani McFlaffy była uderzająco podobna do kobiety z obrazu, z tym, że ta na obrazie była wyraźnie pulchna, a pani McFlaffy wydawała się wręcz koścista. Mimo wszystko Hermiona dostrzegła pewne podobieństwo w wyprostowanych plecach swojej obecnej przełożonej, ciasnym koku na czubku głowy oraz dumnym spojrzeniu.
 - Pani McFlaffy, Hermiona Granger - odezwała się sekretarka.
 - Witam panią. Proszę usiąść - kobieta wskazała na drewniane krzesło czerwonym obiciem.
 Na biurku jak i w całym pomieszczeniu panował pedantyczny porządek.  Gdy Hermiona zajęła wskazane miejsce, zauważyła, że nawet pióra na biurku pani McFlaffy były ułożone w równym rządku. Za nią na półce zauważyła książki autorstwa Gilderoya Lockharta, takie jak "Podróże z wampirami" czy "Jak pozbyć się upiora".
 - Kingsley bardzo dużo mi o pani mówił i cieszę się, że zyskałam pracowitą czarownicę do mojego departamentu. Jak już zapewne pani wie od pana Shacklebota, zostanie pani przydzielona do Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów, gdzie będzie pani musiała skonsultować się z panem Draconem Malfoyem w sprawie swoich obowiązków oraz konkretnych zleceń. Pani podanie o pracy w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami zostanie ponownie rozpatrzone dopiero w wyniku zwolnienia jakiejkolwiek posady. Oczywiście będzie to zależne od pani osiągnięć oraz umiejętności, które pani rozwinie. - Pani McFlaffy przerwała na chwilę i wyciągnęła plik dokumentów z szuflady. Zdawała się nie zauważać miny Hermiony, która od jakiegoś czasu siedziała z otwartymi ustami i wybałuszała na nią oczy. - Przygotowałam dla pani umowę, proszę ją przejrzeć aby dopełnić formalności.
 Czarownica podsunęła Hermionie dokument oraz jedno ze swoich piór i spojrzała na nią splatając dłonie na biurku.
 - Panno Granger, rozumiem pani zainteresowanie losem skrzatów domowych, przejrzałam pani apele na ten temat, ale teraz na prawdę nie mamy jak pani zatrudnić... - zaczęła czarownica, błędnie odczytując niepewną minę nowej pracowniczki.
 - Rozumiem, proszę  pani.
 Brązowowłosa westchnęła i przejrzała dokumenty, które już wcześniej miała okazję zobaczyć, podczas rozmowy z Shacklebotem. Na ostatniej stronie napisała dzisiejszą datę oraz złożyła staranny podpis. Przełknęła ślinę i starała się uśmiechnąć do pani McFlaffy.
 Od dzisiaj pracuje z Draconem Malfoyem.

 - Dzień dobry, panie Malfoy - powiedziała zimno kiedy weszła do jego gabinetu. Postanowiła zachować z nim stosunki czysto zawodowe i nie dać się jego głupim, sarkastycznym uwagom. To był jedyny sposób, aby przetrwać.
 Draco podniósł wzrok z nad pergaminu i zmierzył gryfonkę od stóp do głów.
 - Granger, widzę, że ten upadek nie skończył się bez ubytku na twoim mózgu. W sumie, to chyba z korzyścią dla nas wszystkich, może w końcu przestaniesz się wymądrzać - stwierdził bez cienia uśmiechu i Hermiona zaczęła się zastanawiać czy to kolejny jego beznadziejny żart, czy mówi poważnie.
 - Nie rozumiem pana, panie Malfoy - odparła spokojnie, chociaż miała ochotę rzucić w niego jakimś urokiem.
 - Granger, co ty do diabła robisz w moim gabinecie? - wycedził.
 - Przysłała mnie pani Wakanda McFlaffy - powiedziała i ruszyła w kierunku Malfoya. - Miałam się zgłosić w sprawie grafiku i zakresu obowiązków.
 Położyła przed nim plik dokumentów i spojrzała na niego wyczekująco. On natomiast spojrzał na nią z taką miną, jakby się właśnie dowiedział, że od zbyt częstego tlenienia włosów, wszystkie mu wypadły. Wziął do ręki dokumenty i przejrzał je z obojętnym wyrazem twarzy, natomiast Hermiona zauważyła, zacisnął dłoń na krawędzi biurka. Wyraźnie się zdenerwował.
 - Że też nie mieli kogo wyznaczyć na moją asystentkę - burknął i stuknął różdżką w czysty kawałek pergaminu.
 - Ja też skaczę z radości - wymsknęło się jej, zanim zdołała ugryźć się w język. Blondyn puścił tą uwagę mimo uszu i wręczył jej kartkę.
 - Tutaj są wszystkie twoje obowiązki, twój plan dnia, oraz mój plan dnia. Masz mi pomagać, Granger a nie być wrzodem na tyłku, więc radzę ci się z nim zapoznać. Na początek, Granger, zrób mi kawę - odpowiedział i powrócił do lektury dokumentów, które czytał, kiedy Hermiona weszła do gabinetu.
 Hermiona spojrzała skonfundowana na swój grafik, po czym na Malfoya. To było dla niej takie poniżające, że musiała pracować jako jego asystentka. Uważała się za o wiele inteligentniejszą od niego i podejrzewała, że Draco dostał tą posadę głównie przez swojego wpływowego ojca.
 - Na co czekasz? - zapytał.
 - Nie mam zamiaru robić ci kawy Malfoy, jestem  twoją asystentką a nie służącą! - oburzyła się.
 No i tyle zostało z jej chłodnej i obojętnej postawy.
 - Nie widzę żadnej różnicy, Granger, masz robić co ci mówię - syknął.
 - Nie.
 - Granger, na rany Salazara! Zrób mi tą cholerną kawę, miałem dzisiaj wczesną pobudkę i jestem wykończony!
 - A co mnie to interesuje Malfoy?
 - Zależy ci na tej posadzie, czy nie? Zdajesz sobie sprawę, że opinia wystawiona przeze mnie wpłynie na twoją przyszłą karierę?
 Hermiona obrzuciła go oburzonym spojrzeniem i wyszła trzaskając drzwiami. To będzie ciężki dzień, pomyślała kierując się w stronę bufetu.

 Następnego ranka pierwsze co jej przyszło do głowy, to cudowna myśl, że dzisiaj nie musi iść do pracy. I jutro też nie, dwa dni wolnego po jednym ciężkim dniu z Malfoyem. Szkoda tylko, że po wolnych dwóch dniach będzie musiała przez calutki tydzień, dzień w dzień użerać się z tlenionym idiotą.
 Gdy za piętnaście jedenasta stanęła przed lustrem, jedyne co jej pozostało, to zajęcie się włosami. Loki, które zwykle miały objętość prawie dwa razy większą niż jej głowa dzisiaj chciała poskromić przy pomocy jakiegoś produktu testowego z "Magicznych Dowcipów Weasley'ów", które dostała w tym roku na gwiazdkę od Rona, ale nie miała okazji go jeszcze przetestować. Był to jakiś spray w kolorowym opakowaniu z napisem "Natychmiastowy Poskramiacz Włosów". Spryskała swoje włosy według instrukcji i patrzyła się w swoje odbicie obserwując, jak jej dotychczasowa burza włosów prostuje się i opada delikatnymi falami na jej ramiona. Dziewczyna uśmiechnęła się na widok efektu, chociaż czuła się trochę nienaturalnie. Ale musiała przyznać, że efekt jej się spodobał i zamierzała przy najbliższej okazji poinformować o tym George'a.
 Przed wyjściem z mieszkania upewniła się, że Krzywołap ma w misce wystarczającą ilość karmy, po czym skierowała się do Blaise'a. Postanowiła, że pierwsze co zrobi, to ochrzani go za to, że nie poinformował jej, z kim będzie miała do czynienia w pracy. I była całkowicie pewna, że Blaise wiedział, gdzie pracuje Malfoy, a mimo tego jej nie powiedział, chociaż wiedział, że dziewczyna ma na niego uczulenie.
 - Kurcze Miona, nie poznałem cię bez tego hełmu na głowie - powiedział na powitanie Blaise lustrując ją spojrzeniem.
 - Witaj, Diable.
 - Wejdź - powiedział i przepuścił ją w drzwiach. - Mam mały problem z krawatem - odparł i stanął przed lustrem znajdującym w swoim pokoju. Hermiona weszła za nim starając się nie zwracać uwagi na panujący w tym pokoju chaos. - Jak brzmiało to zaklęcie...
 - Na to nie ma zaklęcia Blaise, trzeba się po prostu nauczyć.
 - Co?
 - Daj - powiedziała dziewczyna i zawiązała Ślizgonowi krawat, trochę za mocno niż było to konieczne.
 - Dzięki Miona - odparł i wygrzebał ze stosu rzeczy na stoliku aparat.
 - Nie Blaise, to zostawiasz!
 - Ale spokojnie, ja chcę tylko zrobić nam zdjęcie pamiątkowe! - krzyknął Blaise. - Nie co dzień chodzi się ze swoją przyjaciółką na wesele wroga swojego przyjaciela. Jakkolwiek dziwnie to brzmi.
 - A propos twojego przyja...
 - Miona, chodź do przedpokoju, tam nie ma takiego bałaganu - przerwał jej i zwrócił się w stronę drzwi, ale  w tym samym momencie spod łóżka Blaise'a wydobyło się groźne warknięcie. - O cholera - rzucił i wepchnął Mionie aparat w ręce. - Idź do pokoju obok, współlokator zrobi nam zdjęcie, ja zaraz dołączę, tylko się czymś zajmę - rzucił i zatrzasnął za nią drzwi.
 Hermiona westchnęła i dodała do swojej listy "do zrobienia" poważną rozmowę z Blaisem na temat jego pokoju i trzymanych tam podejrzanych zwierząt.
 Rozkład pomieszczeń w mieszkaniu Blaise'a był identyczny jak w pokoju Hermiony, więc dziewczyna udała się do pomieszczenia, które u niej pełniło funkcję pokoju gościnnego. Drzwi były uchylone. Zapukała cicho, trochę onieśmielona współlokatorką Blaise'a. Była ciekawa jakie naprawdę panowały między nimi stosunki, ponieważ z bełkotu Diabła niewiele wywnioskowała na jej temat. Gdy nikt się nie odezwał zapukała jeszcze raz, trochę głośniej.
 - Ekhm, ja przepraszam... - Uchyliła lekko drzwi i zajrzała do środka. Pokój był pusty.
 Hermiona patrzyła oniemiała na porządek panujący w pomieszczeniu i zaczęła się zastanawiać, czy czasem nie cofnęła się w czasie do gabinetu pani McFlaffy.
 Łóżko było dokładnie zaścielone, książki na półkach równo poukładane, na podłodze nie leżało zupełnie nic, a na fotelu stojącym przy szafie leżały ciemne ubrania złożone w równiutką kostkę. Było tutaj czystko jak w szpitalu, na żadnym meblu nie było ani grama kurzu. Hermiona podeszła do książki z półkami i z ciekawości zaczęła przyglądać się tytułom na grzbietach książek szukając książek Lockharta. Zaśmiała się cicho na myśl, że tajemniczą współlokatorką Blaise'a mogła być pani McFlaffy.
 - Granger, co ty do cholery robisz w moim pokoju?

wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział 2

Przymiarka sukien ślubnych

 - Dzień dobry, panie Shacklebolt,
 - Dzień dobry panno Granger, proszę usiąść - powiedział minister magii i wskazał na fotel stojący na przeciwko biurka.
 Hermiona zajęła wskazane miejsce i spojrzała pytająco na mężczyznę.
 - Napije się pani herbaty?
 - Nie, dziękuję - odparła trochę zdezorientowana.
 - A więc pewnie zastanawia się pani, po co panią wezwałem - zaczął, nalewając sobie herbaty do filiżanki. - Pracuje pani u nas od dwóch lat, z czego od roku jest pani moją sekretarką. Czy ta posada panią zadowala?
 - Mmm, oczywiście, że tak, panie ministrze - odpowiedziała, nerwowo przygładzając spódnicę.
 - Panno Granger, proszę być ze mną szczerą. Ta posada jest bardzo dobrze płatna, aczkolwiek mało ambitna. Czy chce pani pracować jako moja sekretarka do końca życia? To jest właśnie to, do czego pani dążyła?
 Hermionę zatkało, nie bardzo wiedziała co ma odpowiedzieć, aby nie urazić swojego pracodawcy. Praca jako jego sekretarka to była naprawdę coś, ale było to bardzo ograniczające.
 - Coż, ja... - zaczęła i oblizała wargi, zastanawiając się jak ująć swoją myśl w słowa.
 - Panno Granger, widzę w pani ogromny potencjał. Jest pani bardzo pracowitą i inteligentną czarownicą, i uważam, że może pani wiele osiągnąć. Natomiast posada mojej sekretarki nie pomoże pani w rozwoju kariery. Dlatego proponuję pani przeniesienie do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów - oznajmił i upił łyk herbaty.
 Hermiona otworzyła szeroko oczy. No tego to się nie spodziewała.
 - Ja...
 - Oczywiście, na stanowisku które pani proponuję, płaca będzie mniejsza, natomiast osobiście uważam, że szybko zasłuży pani na awans. Uważam, że realizacja planu WESZ będzie bardziej prawdopodobna w tamtym departamencie - powiedział i posłał jej uśmiech. - Aczkolwiek, może pani pozostać na obecnym stanowisku, decyzja należy do pani.
 - Hmm, ja... - zaczęła Hermiona. - Muszę to przemyśleć.
 - Ależ tak, to zrozumiałe. Proszę dać mi odpowiedź do końca tygodnia.
 - Oczywiście. Bardzo panu dziękuję.
 - Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział. - Panno Granger, proszę, żeby pani poprosiła do  mnie panią  Betty Braithwaite. Powinna czekać na holu.
 - Już ją wołam - odparła i ruszyła ku wyjściu. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie z szerokim uśmiechem.
 Oczywiście, że przyjmie proponowaną posadę. Była ona o wiele ambitniejsza i bardziej interesująca od bycia sekretarką, która papierkowej roboty miała dużo, natomiast jej praca niewiele wnosiła do Ministerstwa.
 - Uśmiech numer cztery! - usłyszała znajomy głos i po chwili coś błysnęło.
 Hermiona otworzyła oczy i ujrzała przed sobą swojego prześladowcę - Blaise'a Zabiniego we własnej osobie. Stał przed nią, uśmiechając się nonszalancko. Był ubrany w ciemne szaty, włosy miał jak zwykle w nieładzie (Hermiona często zastanawiała się, czy on w ogóle kiedyś je czesze) a na szyi zawieszony miał aparat. W jednej  ręce trzymał zrobione niedawno zdjęcie, a w drugiej notatnik. Przez ramię przewieszoną miał brązową torbę,  w której coś podejrzanie piszczało.
 - Co ty tu robisz? - zapytała niepewnie. Przecież wstęp na Poziom I mieli tylko pracownicy tego poziomu.
 - Też mi powitanie, no wiesz! Ślicznie wyszłaś, tak poza tym. Taka trochę marzycielka... Ej! - krzyknął, kiedy brunetka wyrwała mu zdjęcie z ręki i podarła na małe kawałeczki. - No wiesz...
 - Blaise, proszę cię, przestań mi robić zdjęcia.
 - Nie - odparł. - A teraz przepuść mnie, muszę przeprowadzić wywiad z Kingsleyem Shacklebotem.
 - Ty?
 - Tak ja - odparł dumnie. - Betty Braithwaite złapała smoczy sifilis i mnie wyznaczono na zastępstwo. Więc z drogi kobieto! - odepchnął ją na bok i z wysoko podniesioną głową wkroczył do biura ministra magii.
 - Blaise - syknęła tylko i weszła za nim. - Ekhm, panie ministrze, proszę mi wybaczyć - zaczęła stając przed Blaisem i posyłając mu spojrzenie znaczące "Uspokój się ty narwany kretynie". - Pani Betty Braithwaite rozchorowała się i nie będzie mogła przeprowadzić z panem wywiadu. Na jej zastępstwo wyznaczono pana Blaise'a Zabiniego, głównego reportera Proroka Codziennego.
 - Miło mi - oznajmił i wyszedł zza jej ramienia wyciągając dłoń.
 - Proszę usiąść. - Minister Magii wstał, uścisnął Blaise'owi rękę i wskazał mu fotel na którym poprzednio siedziała Hermiona.
 Dziewczyna wycofała się do wyjścia i zostawiła swojego szefa z Diabłem.
 Godzinę później wysiadła z windy na Poziomie I i skierowała się do swojego stanowiska trzymając w ręce różdżkę i lewitując dwa kubki z kawą, których za wszelką cenę starała się nie rozlać. Ostrożnie opuściła jeden kubek na swoje biurko, a drugi na biurko Irydy.
 - Dziękuję, Hermiono - odparła Iryda nie odrywając wzroku od papierów.
 - Niestety w bufecie nie było już kanapek, ale Bethany powiedziała, że za pół godziny będą, więc... Oh, a co to? - spytała wskazując na paczkę owiniętą brązowym papierem.
 - Ah, przed chwilą był tu taki przystojny młodzieniec, szukał cię. Powiedziałam, że za chwilę wrócisz, ale on się śpieszył, więc zostawił to i napisał jakąś wiadomość do ciebie - oznajmiła Iryda i poprawiła okulary.
 Brązowowłosa usiadła za biurkiem i wzięła liścik leżący obok paczki.

Miona
Tak właśnie wyglądają prawdziwe naleśniki. Sam je robiłem - ja sam! Uznałem, że jesteś trochę chuda, a chudzielców faceci nie lubią, więc postanowiłem Cię dokarmić. Musisz się nauczyć robić naleśniki Hermiono, bo z takimi umiejętnościami to Ty męża nie znajdziesz.

                                                                                         Blaise
P.S. Naleśników było więcej, ale zjadłem po drodze.

 Hermiona zaśmiała się i odwinęła papier. Wyciągnęła z niego plastikowe pudełko z naleśnikami.
 - No to o drugie śniadanie nie musimy się już martwić - powiedziała posyłając uśmiech od Irydy.

 O godzinie szesnastej Hermiona wyszła z pracy i teleportowała się na ulice Pokątną, koło sklepu Madame Malkin. Gdy wchodziła do środka usłyszała dzwonek, sygnalizujący, że nowy klient wszedł do środka. Zza stojaka dobiegał ją znajomy głos przyjaciółki.
 - Nie ta suknia jest zbyt... zbyt ogromna!
 - Ależ proszę pani, zapewniam panią, że ta suknia jest najnowszym krzykiem mody, leży na pani idealnie - oznajmiła Madame Malkin.
 - Ślicznie wyglądasz Ginny - powiedziała Hermiona wchodząc za stojak i patrząc na przyszłą pannę młodą.
 - Hermiona! - krzyknęła dziewczyna i ją uściskała. - Usiądź, zaraz będziemy wybierać sukienkę dla druhny, jestem taka podekscytowana!
 Brązowowłosa zaśmiała się i zajęła miejsce na kanapie koło Rona, który ewidentnie przysnął.
 - Cześć Ron. - Dziewczyna szturchnęła go ramieniem powodując, że młody Weasley wybudził się z drzemki.
 - O, cześć Hermiono - mruknął i przeciągnął się ziewając głośno. Spojrzał na duży zegar wiszący na ścianie. - Siedzę tu już od godziny. Przysięgam, że Ginny przymierzyła już chyba z tysiąc tych sukni, a każda z nich wygląda tak samo. - burknął. - Pół godziny temu powinienem wrócić do sklepu, George mnie zabije...
 - Na pewno sobie poradzi bez ciebie jeszcze trochę - powiedziała Hermiona.
 - Ostatnio jak zaspałem, to kazał mi zmywać podłogę po jakimś idiocie, który zwymiotował po zjedzeniu Jadalnego Mrocznego Znaku - westchnął i odwrócił wzrok ku swojej siostrze, która właśnie wychodziła z przebieralni w kolejnej sukience.
 Ta suknia zdecydowanie była mniej okazała od tamtej. Była jasnoróżowa, z grubej koronki, ale prosta. Ginny spojrzała krytycznie na swoje odbicie w lustrze.
 - Sama nie wiem... - westchnęła. - Suknia jest bardzo piękna - kontynuowała, puszczając mimo uszu przekleństwo swojego brata - ale wolałabym coś bardziej klasycznego.
 - Ginny, błagam - zaczął Ron. - Czy możemy zająć się przez chwilę moją szatą wyjściową? Naprawdę nie jestem zbyt wymagający, to zajmie tylko dziesięć minut, i sobie pójdę.
 - Ron, doprawdy, nie mógłbyś poczekać? Przecież doskonale wiesz...
 - Ginny - wtrąciła się Hermiona. - Może naprawdę powinnaś trochę odpocząć. Ron przymierzy szatę wyjściową i wróci do sklepu.
 - Dobrze - burknęła dziewczyna i zajęła miejsce koło Hermiony, podczas gdy Ron stał na stołku, a Madame Malkin go mierzyła. - Jestem trochę zestresowana - powiedziała.
 - To normalne, Ginny - powiedziała Hermiona i uśmiechnęła się pocieszająco.
 - No wiem, ale... Miało być idealnie a wszystko idzie nie po mojej myśli. Zespół weselny, który miał zagrać właśnie zrezygnował, a ja mam tylko tydzień na to, żeby znaleźć nowy!
 - Nie denerwuj się, na pewno znajdziesz, pomogę Ci.
 - I na dodatek mój tata się do wszystkiego wtrąca, Harry uparł się na ten cholerny brązowy krawat, który jest po prostu ohydny a mama uparła się, żeby na weselu śpiewała Celestyna Warbeck, wyobrażasz to sobie?
 Hermiona miała ochotę się roześmiać, ale kiedy zobaczyła minę rudowłosej głos uwiązł jej w gardle.
 - Ginny, spokojnie - Hermiona objęła przyjaciółkę.
 - Tak, wiem! Histeryzuję - westchnęła i otarła łzę. - No więc, z kim przyjdziesz na wesele?
 - Słucham? - Brązowowłosa wytrzeszczyła oczy. - Miałam przyjść sama...
 - Sama? Hermiono... Powinnaś sobie kogoś znaleźć.
 - Ginny, proszę cię! Nie mam teraz na to ochoty.
 - Myślisz cały czas o Ronie? - szepnęła cicho.
 - Co?! Nie! - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
 - To dobrze, nie warto rozdrapywać starych ran - posłała jej uśmiech. - Wiesz, znam takiego jednego Cornera, jest sam i...
 - Ginny, błagam. Nie swataj mnie z nikim! - oburzyła się Hermiona.
 - Ale to nawet nie o to chodzi! Po prostu moglibyście przyjść razem na wesele, on też nie ma pary. A po co przychodzić samemu, jak można przyjść z kimś?
 - Nie Ginny, nie zgadzam się na to - odparła Hermiona, chociaż w duchu musiała przyznać rudej rację.
 - Oh no weź...
 - Nie, Ginny i koniec tematu! Przyjdę sama.
 - Oh no dobra jak sobie chcesz.
 - Przepraszam, że przerywam tą porywającą konwersację - wtrącił się Ron, o którego obecności dziewczyny zapomniały - ale właśnie wychodzę ze sklepu.
 - Oh, no to do zobaczenia Ron! - powiedziała Hermiona i uścisnęła przyjaciela.
 - Na razie - odparł. - Pa, Ginny! - pomachał rudowłosej, która nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem i pomaszerowała w stronę przebieralni.
 Hermiona westchnęła. Czekało ją długie popołudnie.

 O godzinie dwudziestej drugiej, wykończona wchodziła po schodach swojej kamienicy niosąc torbę ze swoją suknią na ślub Harry'ego i Ginny. Ze sklepu Madame Malkin wyszły o godzinie osiemnastej a Ginny namówiła ją na herbatę w Norze. Spędziła miło czas z Harrym, Ginny, Ronem, Georgem oraz państwem Weasley i przez moment czuła się jakby znowu była nastolatką spędzającą jeden z wielu wieczorów w Norze.
 Gdy doszła na czwarte piętro usłyszała muzykę dochodzącą z mieszkania Blaise'a i podniesione głosy oraz śmiech. Hermiona rzuciła zaklęcie wyciszające na mieszkanie Blaise'a i zatrzasnęła za sobą drzwi swojego mieszkania.. Nie chciała wysłuchiwać całonocnych libacji alkoholowych Diabła.

 Parę dni później, po pracy aportowała się koło Nory. Weszła po schodach i zapukała. Drzwi otworzyła jej pani Weasley.
 - Ah, Hermiono! Witaj kochaniutka - kobieta zaprosiła ją do środka. - Ron wspominał, że dzisiaj znowu nas odwiedzisz.
 - Mam nadzieję, że nie sprawiam problemów...
 - Ależ Hermiono, jesteś u nas zawsze mile widzianym gościem - poinformowała ją pani Weasley. - Chodź, chodź, na pewno jesteś głodna, zostało jeszcze trochę zupy cebulowej z obiadu. U nas jest prawdziwe zamieszanie, pojutrze ślub, pół rodziny się do nas już zjechało!
 - Dziękuję pani Weasley, ale czy mogłabym najpierw...
 - Miona! - Ginny rzuciła się jej w ramiona. - Jak coś ci powiem to nie uwierzysz, nie uwierzysz!
 - Ginny, daj Hermionie najpierw się najeść - upomniała ją pani Weasley.
 - Miona, zgadnij co mój najlepszy brat na świecie zrobił! Zgadnij! -
 - Eh, no nie wiem...
 - Zgadnij kto zagra na moim weselu! Fatalne Jędze, rozumiesz to?!
 - Żartujesz? - Hermiona zrobiła duże oczy.
 - Nie, naprawdę!
 - Oh, Ginny to cudownie - ucieszyła się Hermiona.
 - A wszystko dzięki najlepszemu bratu na świecie - oznajmił dumnie George schodząc po schodach. - Cześć, Hermiono.
 - Cześć! - przywitała się Hermiona.
 - Chcesz zagrać w quidditcha? Właśnie mieliśmy zagrać mini mecz...
 - Oh, dajcie się jej najpierw najeść! - zawołała pani Weasley wychylając się z kuchni. - Kochaniutka nalałam ci już zupy, chodź zjeść zanim wystygnie!
 - Dziękuję pani Weasley, ale chciałabym najpierw porozmawiać z Harrym.
 - Z Harrym? No dobrze, jest... W sumie to nie wiem gdzie on jest. Miał mi pomóc przy obiedzie, i od tamtej pory go nie widziałam - odparła pani Weasley i wróciła do kuchni.
 - Jest w moim pokoju - odparła Ginny i poszła za Georgem na podwórko.
 Hermiona skierowała się do skrzypiących schodów, na których o mało nie wpadła na ciotkę Rona - Muriel, ale szybko ją wyminęła i pobiegła na górę, aby uniknąć złośliwych uwag na temat jej "chudych pęcin". Zapukała do pokoju Ginny i weszła, nie czekając na "proszę".
 Harry leżał rozwalony na łóżku, z poczochranymi włosami i przekrzywionymi okularami. Gdy Hermiona weszła do pokoju poderwał się nagle i poprawił okulary.
 - A, to tylko ty - mruknął i odwrócił się na drugi bok. - Powiedz pani Weasley, że za pięć minut pomogę jej obierać tą cebulę do obiadu...
 - Harry, jest siedemnasta.
 - No to mówię, że za pięć minut...
 - Harry! - Hermiona krzyknęła i potrząsnęła jego ramieniem. - Harry, jest godzina siedemnesta, za godzinę będzie kolacja, przespałeś pół dnia!
 - Cooo? - ziewnął i usiadł. - Ah no faktycznie - powiedział spoglądając na zegarek. - No to skoro i tak już przespałem pół dnia, to te pięć minut...
 - Harry, na litość boską, nie zamieniaj się w Rona! Wstawaj w tej chwili! - krzyknęła i zabrała mu kołdrę. - Co ty robiłeś całą noc?
 - No wiesz, różne takie...
 - Wstawaj, za chwilę będziemy grać w mini-quidditcha.
 - My? Ty też? - spytał niedowierzająco.
 - Harry, oczywiście, że ja nie. Ja będę tylko kibicować - uśmiechnęła się. - Mam coś dla ciebie - powiedziała i podała mu pakunek.
 - Co to? - spytał.
 - Otwórz - zachęciła go Hermiona.
 Harry rozwinął paczuszkę i wyciągnął z niej prezent.
 - Nasłała cię Ginny - powiedział oskarżycielsko.
 - Nieprawda - zaprotestowała brązowowłosa. - Coś tam tylko wspominała - odparła i podeszła do szafy.
 - Hermiona co ty...
 - Nic takiego, podoba ci się prezent? - spytała otwierając szafę i wyciągając z niego szatę wyjściową Harry'ego.
 - Hermiona! - Harry wstał i podszedł do przyjaciółki.
 - Ani kroku dalej - powiedziała wyciągając różdżkę. Drugą ręką sięgnęła do brązowego krawatu. - Ten dzień jest bardzo ważny dla Ginny i nie zepsujesz go jakimś głupim krawatem!
 - Aha, czyli sądzisz, że dla mnie ten dzień nie jest ważny?
 - Oczywiście, że jest... Harry, na brodę Merlina, po prostu załóż ten krawat ode mnie, okej? Co to za różnica...
 - Skoro to nie jest żadna różnica, to dlaczego nie mogę założyć tego brązowego? - oburzył się Harry.
 - Z tego samego powodu, dla którego Ron nie założy szaty wyjściowej od ciotki Tessy.
 Harry zaśmiał się, a Hermiona wiedziała, że wygrała. Schowała krawat do kieszeni kurtki i ruszyła w stronę drzwi.

 Godzinę później Hermiona siedziała w kuchni Weasleyów jedząc zapiekankę. Po jej prawej stronie Bill siedział zwrócony w stronę siedzącej obok niego Fleur, która szeptała mu coś do ucha. Na przeciwko niej Ron i George kłócili się o rozegrany przed chwilą mecz, w którym Ron ewidentnie oszukiwał, ale za nic nie chciał się do tego przyznać. Obok nich Harry rozmawiał z panem Weasleyem na temat internetu, czemu z zaciekawieniem przysłuchiwał się Charlie. Ginny, siedząca po jej lewej stronie zagadnęła ją:
 - Więc, Hermiono z kim w końcu przyjdziesz na wesele? Muszę wiedzieć, czy będziesz miała osobę towarzyszącą - powiedziała, popijając herbatę.
 - Hmm, więc ja...
 - Nic się nie martw Hermiono, to nic złego przychodzić bez osoby towarzyszącej - powiedział George, przerywając kłótnię z Ronem.
 - Chyba będzie jedyną taką osobą - wtrąciła się ciotka Muriel . - Ale nic dziwnego, ma takie chude nogi, doprawdy...
 - W sumie to Luna też przychodzi sama, więc... - powiedział Ron.
 - Luna? Jaka Luna? Lovegood? - spytała Muriel - Ta dziwaczka?
 - Ona wcale nie jest dziwaczką! - zaprotestowała może zbyt głośno Ginny. - A poza tym nie przyjdzie sama, tylko z moim przyjacielem Cornerem.
 Z tym samym, z którym ja mogłam iść, pomyślała Hermiona.
 - Wiesz, jak chłopak przyjdzie sam to nic takiego - powiedział Ron. - Ale jak dziewczyna, to już trochę siara... - powiedział Ron, za co za chwilę oberwał od Harry'ego - Ał, za co?
 - Tak się składa, że z kimś przyjdę - powiedziała Hermiona.
 - Oh, naprawdę? - odparła Ginny. - To świetnie.
 Świetnie. Poza tym, że Hermionie został jeden dzień, na znalezienie partnera na wesele przyjaciół. Dziewczyna wróciła do jedzenia zapiekanki. Na przeciwko niej George uśmiechnął się do niej wesoło i puścił jej oko dosypując jakiś różowy proszek do szklanki cioci Muriel, co chyba zauważyła tylko ona. Odwzajemniła uśmiech. Co jak co, ale George zawsze potrafił poprawić jej humor.

Rozdział 1


Pakt z diabłem


            Hermiona Granger siedziała przy biurku zawalona papierami i popijała kawę. Było wiosenne popołudnie, jedno z pierwszych w tym roku. Spojrzała tęsknie za okno znajdujące się za biurkiem Irydy, na zalany słońcem Londyn. Okno w ich stanowisku pracy zawsze odzwierciedlało pogodę jaka panowała na zewnątrz.
            Brązowowłosa wypiła ostatni łyk kawy, wzięła plik papierów i zapukała do gabinetu Kingsleya Shacklebolta, którego była sekretarką. Usłyszała krótkie „wejść” i nacisnęła klamkę.
            Czarnoskóry mężczyzna siedział na dużym fotelu za biurkiem i coś zajadle pisał. Hermiona zamknęła za sobą drzwi i podeszła do niego.
            - Panie ministrze, skończyłam raport na temat śmierciożerców przebywających na wolności – oznajmiła i położyła przed nim dokumenty.
            - Już? – zdziwił się i podniósł na nią wzrok. – Prosiłem cię o to dzisiaj rano.
            Hermiona nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć, nie powiedziała nic. Zadanie było dość łatwe, na wolności została ich zaledwie garstka, i nie byli oni groźni.
            - Dobrze, dziękuję ci. Możesz dzisiaj wcześniej wyjść, i tak kończysz za godzinę – powiedział i powrócił do pisania.
            - Dziękuję panie ministrze. Do widzenia.
            - Do widzenia.
            Wyszła z gabinetu i włożyła swój wiosenny płaszcz oraz kolorowy szalik.
            - O, już wychodzisz? – zdziwiła się Iryda.
            - Shacklebolt zwolnił mnie wcześniej – odparła. – Cześć! – pożegnała się i wyszła na korytarz.
            Iryda Otto była sekretarką Kingsleya od czterech lat, czyli od kiedy został on ministrem, natomiast Hermiona od roku. Mimo różnicy wieku między nimi, Hermiona była inteligentniejsza, i o wiele lepiej radziła sobie z tą pracą.
            Uśmiechnięta od ucha do ucha, skierowała się do windy i wcisnęła numer osiem. Długo jednak nie cieszyła się dobrym humorem, bo piętro niżej do windy wszedł nie kto inny jak Draco Malfoy we własnej osobie. Nie zaszczycając ją nawet spojrzeniem wcisnął guzik.
            Czuła się dziwnie przebywając z Malfoyem w tak ciasnym pomieszczeniu, i dziwiło ją, że nie rzucili się sobie jeszcze do gardeł. Atmosfera była dość napięta i Hermiona odetchnęła z ulgą, gdy blondyn wysiadł na poziomie piątym.
            -  Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów z Międzynarodową Komisją Handlu Magicznego, Międzynarodowym Urzędem Prawa Czarodziejów i Biurem Brytyjskiego Przedstawiciela Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów – oznajmił obojętny damski głos, a do środka wszedł jakiś podstarzały czarodziej, którego Hermiona znała tylko z widzenia. Przywitała się grzecznie, a parę sekund później wysiadła na poziomie ósmym.
            Atrium jak zwykle było pełne ludzi, jednak nie tak jak o poranku. Brązowooka skierowała się do toalet. Obrzydzał ją ten sposób dostawania się i wydostawania z ministerstwa, ale nie miała ona kominka w swoim mieszkaniu. Weszła więc do muszli klozetowej i pociągnęła za spłuczkę. W następnej chwili znajdowała się już na zewnątrz. Okręciła się i deportowała na Pokątnej, chcąc zrobić zakupy.
            Godzinę później wchodziła po schodach kamienicy w której mieszkała dźwigając torby z zakupami. Na progu mieszkania powitał ją Krzywołap łasząc się do jej nóg. Poszła do kuchni i prostym zaklęciem rozpakowała zakupy, po czym zaparzyła sobie herbaty i przebrała w wygodniejsze ubrania.
            Jej mieszkanie było ładne i przytulne. Dwa pokoje, duży salon, oraz mała kuchnia jak najbardziej jej odpowiadały.
            Usiadła przy stole kuchennym z herbatą i dokumentami, która postanowiła jeszcze raz sprawdzić. Na jej kolana wskoczył Krzywołap głośno mrucząc, nie doczekał się jednak pieszczoty i zeskoczył na dół kierując się w sobie tylko znanym kierunku. Była już przy końcu czytania dokumentu, gdy jej drzwi otworzyły się z hukiem.
            - Hej Mionka, co na obiad? – zawołał przybysz od progu i zatrzasnął za sobą drzwi. Hermiona wciągnęła głęboko powietrze i podniosła wzrok na swojego sąsiada, który właśnie wszedł do kuchni i otwierał lodówkę.
            - Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty, Zabini – odpowiedziała chłodno i podniosła się z krzesła.
            - Oj, daj spokój Mionka, mieszkamy obok siebie tyle lat…
            - Blaise, mieszkasz naprzeciwko od dwóch miesięcy.
            Brunet odwrócił się ze słoikiem dżemu i uśmiechnął od ucha do ucha.
            - Co cię tak bawi?
            - Powiedziałaś do mnie Blaise! Czyli jesteśmy przyjaciółmi! Jej, tak się cieszę Mionka! – krzyknął i mocno ją objął.
            - Blaise, na brodę Merlina, puszczaj mnie! –wysapała.
            - Dobra, dobra, nie spinaj się – odparł i wziął łyżeczkę z szuflady po czym usiadł przy stole. Brunetka spojrzała na niego z niedowierzaniem.
            - Więc… co na obiad? – spytał znowu.
            - Ja… jadłam na mieście – skłamała.
`          - Ale ja jestem głodny!
            - Co mnie to, do jasnej ciasnej interesuje?!
            - No nie denerwuj się, słońce… Wiesz co ja myślę?
            - Jakoś mało mnie to obchodzi – oparła zbierając papiery ze stołu, z obawy, że Blaise je zaraz upaćka dżemem.
            - Ale ci powiem. Tobie ewidentnie potrzebny jest facet! – oznajmił Blaise i zrobił triumfującą minę.
            - Daj spokój – powiedziała zażenowana i odesłała papiery do swojej sypialni z daleka od ciekawskich i brudnych paluchów przyjaciela.
            - Ja tam swoje wiem…
            - Co chcesz zjeść? – brązowooka zmieniła temat i otworzyła lodówkę.
            - Nie zmieniaj tematu. Potrawkę z jagnięciny poproszę. Jak już mówiłem…
            - Ty żartujesz? Chcesz jeść teraz czy za dwie godziny? – spytała Hermiona, która właściwie nie chciała się przyznać, że nie potrafi przyrządzić takiego dania. – Mogę ci zaproponować jajecznicę – zaproponowała.
            - Jajecznicę? Kobieto jest piętnasta…
            - Milcz. Naleśniki?
            - Z dżemem!
            - Zjadasz właśnie mój ostatni słoik – poinformowała go.
            - W domu mam jeszcze trzy słoiki, spoko wodza…
            - Masz w domu dżem, i bezczelnie wyżerasz mój z lodówki?
            - Cicho bądź, Mionko. No więc jak mówiłem, zanim mi bezczelnie przerwano – kontynuował Diabeł – potrzeba ci faceta. Odkąd zerwałaś z tym Łasicem jesteś jakaś nerwowa…
            - Nie nazywaj go tak – zganiła go Hermiona mieszając składniki w dużej misce.
            - A co, taka prawda. Ale wiesz… moje wewnętrzne oko mi mówi – Blaise zmienił ton głosu na rozmarzony – że poznasz swój ideał, i to już niedługo…
            - Tak?
            - Ależ oczywiście. Co jak co, ale owutema z wróżbiarstwa zdałem na „powyżej oczekiwań” – odparł dumnie.
            - Phi! Trelawney to stara oszustka, wystarczy jej wcisnąć jakiś kit, i masz zdane.
            - Ty pewnie miałaś „wybitny”,  hę?
            - Nie miałam wróżbiarstwa – burknęła Hermiona.
            - Mniejsza z tym. No więc, moje wewnętrzne oko mi mówi… na gacie Merlina, Hermiono, co ty robisz? – Blaise zerwał się z miejsca i podszedł do gryfonki.
            - Nic, Diable, usiądź na krzesło.
            - Czy mi się wydaje, czy panna wiem-to-wszystko właśnie przypaliła naleśniki?
            - Siadaj! Zagadałeś mnie.
            - Mhm – mruknął ironicznie pod nosem, ale widząc wzrok Hermiony posłusznie usiadł na miejsce.
            Dziewczyna zajęła się przywracaniem naleśników do stanu zdatnego do jedzenia, przeklinając w myślach Blaise’a. Nie dość, że prawie wydało się, że nie radziła sobie na wróżbiarstwie, to jeszcze odkrył, że nie radzi sobie z gotowaniem. Zdenerwowana nałożyła naleśniki na talerz, i przywołała dżem z mieszkania Blaise’a. Nałożyła go grubo, żeby nie było widać, że jest przypalony i odwróciła się z zamiarem podania naleśników, lecz Diabeł miał inne plany. Gdy tylko gryfonka spojrzała w jego stronę, coś błysnęło. To coś okazało się aparatem.
            - No proszę Mionka, jak ładnie wyszłaś. Idealnie! Wzorowa pani domu…
            - Blaise, czy ciebie pogięło?
            - Od urodzenia jestem pogięty – oznajmił. Hermiona podeszła do stołu i położyła talerz przed Diabłem.
            - Smacznego – powiedziała i zajęła się swoim naleśnikiem.
            - Idealne zdjęcie, w sam raz na ogłoszenie – powiedział do siebie, jednak na jego nieszczęście Hermiona to usłyszała.
            - Co proszę?
            - No na ogłoszenie. Wiesz, planowałem dać to zdjęcie do Proroka, do rubryki z ogłoszeniami matrymonialnymi…
            - Blaise, nie zrobisz tego! – krzyknęła Hermiona.
            - Skąd ta pewność? Przecież pracuję w Proroku, więc co za problem…
            - Oddaj mi to zdjęcie! – Hermiona zerwała się z miejsca i usiłowała wyrwać je zaskoczonemu Zabiniemu.
            - Ej, Mionka, wrzuć na luz, żartowałem! – roześmiał się Diabeł. – Nie ufasz mi?
            - Wiesz, jakoś niespecjalnie – oznajmiła i powróciła do obiadu.
            - Jak możesz, ranisz mnie! – Diabeł teatralnie złapał się za serce. – Przysięgam, na honor ślizgona i byłego Śmierciożercy, że nie dam tego zdjęcia do Proroka!
            - Taak, to przesądza całą sprawą – parsknęła.
            - Hermiona Granger i sarkazm? Ciekawie, ciekawie…
            Blaise w końcu rzucił się na naleśniki, jednak po chwili pożałował, że w ogóle przyszedł do sąsiadki na obiad. Właściwie to bezczelnie się wprosił, ale jego urok osobisty sprawiał, że wolno mu było wiele. Przynajmniej on tak sądził. Naleśniki były gumowate i spalone, ale ze względu na dobre serduszko, postanowił udawać, że jest inaczej.
            - Mmm, pycha! Lepszych nie jadłem w całym moim życiu! – krzyknął.
            - Daj spokój Blaise, wiem że są beznadziejne – westchnęła Hermiona dłubiąc w swoim talerzu z niebyt zadowalającą miną.
            - Masz rację, ale nie martw się znajdziesz sobie męża który będzie umiał gotować. Albo będzie na tyle dziany, żeby mieć skrzata domowego.
            - Twoje wewnętrzne oko nie jest dość precyzyjne – zauważyła.
            - Wewnętrzne oko nie jest na zawołanie! – zaoponował. – Ale powiedziało mi, że niedługo,  przeciągu miesiąca, spotkasz faceta, z którym weźmiesz ślub.
            - To fajnie – mruknęła zabierając talerze z ledwie tkniętymi naleśnikami.
            - Nie wierzysz mi? Ja tam swoje wiem – prychnął. – Masz coś słodkiego? – spytał i podszedł do szafek.
            - Przed chwilą zjadłeś cały słoik dżemu!
            - Przecież dżem to nie słodkie! – powiedział tonem jakby mówił do wariatki.
            - Pewnie, że nie – mruknęła i zaparzyła herbatę, podczas gdy Diabeł zaczął dobierać się do herbatników.
            - Mionka, ale będę świadkiem na twoim ślubie, co nie? – spytał z nadzieją.
            - A skąd pewność, że mój mąż cię polubi?
            - Moje wew…
            - Tak, tak, twoje wewnętrzne oko, rozumiem – przerwała zirytowana.
            - To jak? Mogę?
            - Nawet cię nie zaproszę. Nie chcę, żeby ten dzień był jedną wielką porażką.
            - Ja i porażka? Proszę cię! – prychnął Blaise.
            - Diable… znam cię od dwóch miesięcy, i już wiem, że z całą pewnością zjesz wszystkie ciasta, i prześpisz się z połową gości, więc nie.
            - Mionka, jak możesz? Uważasz mnie za jakiegoś Don Juana?
            - A nie jest tak? – zaśmiała się zalewając herbatę i siadając przy stole.
            - Oczywiście, że jest – odparł i pożarł kolejnego herbatnika. – Szczerze to jesteś jedną z nielicznych w tej dzielnicy, z którymi się nie przespałem.
            - I to się raczej nie zmieni – oznajmiła stanowczo.
            - Mam pomysł! – oznajmił nagle.
            - Tak? – spytała nieufnie, bo jeśli Diabeł miał pomysł, nie było to coś dobrego…
            - Jeśli w ciągu miesiąca spotkasz mężczyznę swojego życia, to będę świadkiem na waszym ślubie. Zgoda? – spytał.
            - A niech ci będzie – odparła. Marne szanse, żeby to się ziściło.
            - I ojcem chrzestnym waszego dziecka.
            - Jasne. Możesz nam nawet sypialnię urządzić.
            - Serio? – spytał tonem bliskim euforii.
            - Serio – mruknęła i upiła łyk gorącej herbaty. – Pod warunkiem, że będę druhną na twoim ślubie.
            - Ale ja nie będę brał ślubu. To ogranicza.
            - Każdy się kiedyś zakocha.
            - A kto powiedział, że ja nie jestem zakochany? – spytał.
            - A jesteś? – zainteresowała się.
            - Tak się składa, że w sobotę wprowadza się do mnie miłość mojego życia – oznajmił z uśmiechem.
            - To wspaniale! – ucieszyła się Hermiona, po chwili jednak zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem. Blaise i dziewczyna? To znaczy… on miał ich wiele, tyle, że zazwyczaj na jedną noc.
            - I co się tak patrzysz?
            - Długo jesteście razem?
            - Znamy się od jedenastu lat – oznajmił.
            - Ze szkoły?
            - Tak Mionka, ze szkoły. Nie interesuj się tak, niedługo sama się przekonasz.
            - Aż się nie mogę doczekać – odpowiedziała szczerze. Jak może wyglądać wybranka Blaise’a? Pewnie blondynka z dużym biustem i pełnymi ustami. – Blondynka? – spytała z zaciekawieniem.
            - Przecież znasz mój typ – zaśmiał się Blaise. – Dobra Mionka, ja zmykam, bo jestem umówiony – stwierdził patrząc na zegar. – Adios! – oznajmił i pocałował ją w policzek, co robił bardzo często, i co bardzo ją irytowało.
            Jej przyjaźń z ślizgonem trwa od miesiąca, i nigdy nie przewidywała, że może polubić wizyty Diabła, którego z początku miała ochotę potraktować jakąś klątwą. Po miesiącu jednak stali się sobie bliscy, i Hermiona nie wyobrażała sobie dnia, w którym nie usłyszałaby jakiegoś beznadziejnie głupiego tekstu z jego strony. Bardzo to oczywiście denerwowało Harry’ego i Rona, ale rzadko ją odwiedzali w jej mieszkaniu, cześciej widywali się na mieście. Hermiona wolała nie wiedzieć jak zareagowaliby przyjaciele, gdyby się dowiedzieli że brunet spędza tu sporo czasu, i co tu dużo mówić, czuje się jak u siebie.
            Hermiona westchnęła, posprzątała po gościu wszystkie okruszki i usiadła w salonie z dokumentami, obserwowana przez Krzywołapa z fotela.
            Wieczorem położyła się do łóżka, tradycyjnie zostawiając otwarte okno kuchenne. Było ono otwarte całą noc, gdyż Krzywołap wydostawał się przez nie na zewnątrz nie budząc niepotrzebnie swojej właścicielki. Hermiona i Blaise mieszkali na czwartym piętrze kamienicy w dzielnicy czarodziejskiej, lecz widok z okna w kuchni rozciągał się na niemagiczną część Londynu. Brązowooka zawsze rzucał zaklęcia chroniące, a zimą i jesieni również ocieplające.
            Wstała jak zwykle o siódmej. Dosypywała jak zwykle karmy Krzywołapowi, gdy poczuła dziwny ucisk w żołądku. Po chwili znalazła się w toalecie zwracając wczorajszą kolację. Nie miała czasu zastanawiać się skąd to się wzięło, ale uważała za najbardziej prawdopodobne, że to po wczorajszych naleśnikach. Wyszła z mieszkania i deportowała się przed ministerstwem.
             Zastała już tam Irydę, która powitała ją uśmiechem.
             - Cześć, Hermiona.
             - Cześć! – przywitała się entuzjastycznie i usiadła za biurkiem.
             - Shacklebolt chciał cię widzieć.
             - Teraz? – spytała.
             - Raczej tak, mówił że to ważne.
             Hermiona wstała zza biurka i skierowała się do gabinetu swojego szefa.